poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział 11 - Test obrońców i pomocników oraz specjalny trening

Po kilku godzinach od ostatnich wydarzeń, znów miejsce akcji rozgrywa się na boisku...


       Drużyna Liceum Raimona biegała właśnie wokół boiska. Było pogodnie, na niebie widać było zaledwie kilka chmur i nie zanosiło się na żadne, nagłe opady śniegu. Silvia przypatrywała się chłopcom z lekkim uśmiechem na ustach. Była ciekawa, co pokażą, podczas następnego sprawdzianu umiejętności.
       Na boisko wkroczył trener Hibiki i przywołał do siebie zawodników, którzy natychmiast do niego podbiegli.
- Tak jak zapowiedziałem, teraz sprawdzę umiejętności pozostałej części drużyny. Na początek, niech przed szereg wystąpią obrońcy.
       Jack, Nathan, Vector i Sharus stanęli przed trenerem. Mężczyzna skinął głową, po czym odesłał chłopców na prawą stronę boiska.
- Dobrze. Teraz niech wyjdą pomocnicy.
       Z szeregu wystąpili Jude, Mikael i Zicco. Trener ponownie skinął głową i odesłał całą trójkę na lewą stronę boiska. Kiedy już wszyscy byli na swoich miejscach powiedział:
- Zasady są proste. Pomocnicy, mają za zadanie przedostać się pod bramkę, natomiast obrońcy, mają ich zatrzymać. Czy to jasne!?
- Tak trenerze! - wykrzyknęło siedem zgodnych głosów.
- A więc zaczynamy! - krzyknął trener, po czym podał Judeowi piłkę i rozpoczęła się gra.
       Jude ruszył naprzód, w kierunku bramki. Biegł kawałek, po czym podał piłkę Mikaelowi, na drodze którego niemal natychmiast pojawił się Nathan.
- Ogniste oślepienie! - wykrzyknął czerwono włosy.
       W Nathana uderzył promień gorącego, jaskrawego światła. Chłopak zamknął oczy i w tej samej chwili, Mikael szybko wyminął przeciwnika i pobiegł w kierunku bramki. Szybko jednak na drodze stanął mi Sharus, który wykonał technikę Lodowego buta i odebrał przyjacielowi piłkę. Chwilę potem, została ona mu jednak odebrana przez Zicco, który wykorzystał swoją technikę Świetlistego przejęcia i pobiegł na bramkę. Jadnak i jemu nie dane było dotrzeć do celu. Na drodze chłopaka stanął bowiem Vector i ze zmrużonymi oczami pobiegł na wprost Zicco.
- Cienisty przechwyt! - wykrzyknął fioletowowłosy i po chwili, jego cień się wydłużył i przechwycił piłkę od przeciwnika.
       Chłopcy grali tak przez dłuższy czas, a trener z uwagą przyglądał się technikom zawodników. W końcu, po ponad godzinie gry, kazał chłopcom skończyć zajęcia i odesłał ich do pokoi. Chciał, by wyspali się przed kolejnym dniem ciężkiego treningu...

***

Następnego dnia, wczesnym rankiem...


       Pierwsze, niewyraźnie jeszcze promienie słońca, oświetlały biały puch porywający boisko i gmach szkoły, próbując przebić się przez zasłonięte firankami okna,  w pokojach smacznie śpiących jeszcze piłkarzy. Ale nie wszyscy spali.  Pewien białowłosy chłopak leżał na łóżku z założonymi za głową rękami i wpatrywał się w sufit, słuchając przy tym cichego pochrapywania przyjaciół. Kiedy zobaczył promyki słonecznego światła, wstał i najciszej jak tylko umiał, ubrał się, umył i wyszedł z pokoju. Przemierzał powoli korytarze w niemal całkowitej ciszy, po czym dotarł do drzwi i wyszedł na dwór. Wiatr dął nieubłaganie niosąc ze sobą przenikliwy chłód. Axel mocniej opatulił się swoją kurtką i po chwili, ruszył szybkim krokiem przed siebie. Zszedł po schodach prowadzących na boisko i rozegrała się wokół. Mimo przenikliwego chłodu, który mu doskwierał, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Patrząc na przedzierające się przez gąszcz drzew słońce, żałował iż Julia nie może tego zobaczyć. Westchnął przeciągle, po czym nabrał świeżego, mroźnego powietrza głęboko w płuca. Stał tak przez chwilę, z przymrużonymi oczami i twarzą skierowaną ku wschodzącemu słońcu. W końcu jednak mróz dał mu się we znaki, więc odwrócił się na pięcie i ruszył przespacerować się wokół szkoły, by się rozgrzać. Nim jednak zdążył postąpić chociaż krok, poczuł delikatne, ledwo wyczuwalne wibracje w kieszeni kurtki. Sięgnął ręką po telefon, nacisnął zieloną słuchawkę i odezwał się.
- Tak?
- Cześć braciszku! – dobiegł  Axela znajomy głos, a na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
- Cześć Julio – powiedział miękkim tonem, uśmiechając się do słuchawki – Nie powinnaś jeszcze spać?
- Wymusiłam na Niani, żeby mnie obudziła.  Później masz trening, więc zapewne byś nie odebrał.  Chyba cię nie obudziłam, prawda? – zapytała niepewnie.
- Nie martw się Julio. Nie śpię już.
- Och...  To dobrze – powiedziała z ulgą w głosie.
- Jak tam w szkole? – zapytał dziewczynkę białowłosy.
-Ach braciszku...  Znalazłam swoje powołanie!
- Naprawdę? – zapytał Axel z lekkim uśmieszkiem na ustach. Julia co tydzień znajdowała sobie nowe powołanie. – Co tym razem?
- Zostanę tancerką braciszku! – wykrzyknęła podekscytowana Julia. – Wczoraj były u nas tancerki.  Były takie piękne. Też chcę taką być.
- W takim razie tata powinien Cię zapisać na zajęcia taneczne – stwierdził Axel, wciąż z uśmiechem malejącym się na twarzy.
- Ależ tak! Porozmawiam z nim dzisiaj o tym – stwierdziła podekscytowana dziewczynka.  Chciała chyba coś jeszcze dodać, gdy nagle w tle, rozległ się łagodny głos, po którym nastąpiło niezadowolone westchnienie Juli, która po chwili odezwała się ponownie w słuchawce – Wybacz braciszku, ale muszę kończyć bo Niania woła mnie na śniadanie.
- W takim razie idź, najedź się i bądź grzeczna w szkole.
- Dobrze – odpowiedziała wesoło Julia. – Powodzenia w treningach braciszku.
       Po tych słowach rozłączyła się i Axel schował telefon powrotem w kieszeni kurtki, po czym postanowił dokończyć spacer i wrócić do pokoju, by obudzić kolegów. Przez kilka minut wędrował w ciszy, gdy nagle do jego uszu dobiegł specyficzny dźwięk. Ze zmrużonymi ze zdziwienia oczami, ruszył w odpowiednim kierunku i już po chwili znalazł się koło toru do jazdy na snowboardzie, gdzie dostrzegł ślizgającego się po śniegu Fubukiego.  Patrzył na wyczyny przyjaciela do chwili, gdy ten go nie zauważył.  Po kilku minutach, Fubuki dołączył do Axela, zdjął sprzęt z nóg i zapytał:
- Idziemy na śniadanie?
- Chyba najwyższa pora – stwierdził białowłosy, po czym ruszyli w kierunku wejścia do szkoły.
       Nie minęła dłuższa chwila, a chłopcy doszli do gmachu i skierowali swe kroki ku jadalni. Byli tam już wszyscy piłkarze Liceum Raimona, zajadając ze smakiem śniadanie.
- Nareszcie! - wykrzyknął Mark na ich widok, za co oberwał od Nelly ścierką.
- Nie mówi się z pełnymi ustami - skarciła go.
       Chłopak szybko przełknął kęs kanapki i zapytał:
- Gdzie byliście?
- Jeździłem na desce - odparł Fubuki siadając przy stole - I akurat zobaczyłem Axela.
- A ty co tam robiłeś? - zapytał zaciekawiony bramkarz.
- Czy ty zawsze musisz wszystko wiedzieć? - zapytał z uśmiechem białowłosy.
- To moja praca jako kapitana - stwierdził Evans uśmiechając się radośnie.
- Mark! - dobiegł chłopaka głos trenera.
- Tak? - zapytał nastolatek wychylając się od stołu by spojrzeć na Hibikiego.
- Przestań wreszcie gadać i jedz. Po śniadaniu czeka nas ciężki trening, więc lepiej żebyś spożytkował swoją energię na boisku.
- Dobrze - odpowiedział chłopiec, ponownie zabierając się do pałaszowania śniadania...


***

Godzinę później koło boiska szkolnego...

       Drużyna Raimona wyszła ze szkoły i udała się na wolną polanę niedaleko boiska. Wszyscy szli rozmawiając z przejęciem o nadchodzącym treningu. Szczególnie, że nie był to zwykły trening. Mieli przejść, pod okiem trenera Hilmana specjalne szkolenie.
       Vector szedł na końcu spokojnym krokiem, gdy nagle usłyszał przed sobą zaskoczone jęknięcia pozostałych członków drużyny. Nie zmieniając kroku, podszedł do nich i zmarszczył zdziwiony brwi. Przed nim, na polance, znajdowało się lodowe boisko.
- Niesamowite! – wykrzyknął podekscytowany Mark, a fioletowowłosy tylko spojrzał na niego zdumiony.
       Nadal nie rozumiał tego chłopaka. Wszystko go cieszyło, ciągle się uśmiechał i był ciekaw, każdego nowego zadania, jakie zostało mu postawione na drodze. Był całkowitym przeciwieństwem Vectora, który twardo stąpał po ziemi i patrzył na życie z perspektywy raczej realistycznej niż optymistycznej.
- Po co tu przyszliśmy trenerze? – zapytał Dragonfly.
- W celu treningu – odparł mężczyzna, po czym wskazał na lodowisko i powiedział – Waszym dzisiejszym zadaniem będzie gra na lodzie.
- Co?! – wszyscy wykrzyknęli ze zdumieniem.
       Fioletowowłosy spojrzał na Hillmana z niedowierzaniem chcąc się upewnić, że trener sobie z nich nie żartuje. Jednak mina mężczyzny uświadomiła chłopakowi iż się nie przesłyszał. Widząc, że nikt się nie rusza, podszedł do tafli lodu i ostrożnie postawił na niej jedną nogę, a po chwili zawahania dostawał do niej drugą stopę. Spróbował przesunąć się o krok dalej, zachwiał się niebezpiecznie i upadł na lód z ogłoszeń niezadowolenia.  Nie lubił lodu.  Nie miał na nim przyczepności. Wołał grać na ziemi, czy trawię...  One dawały chociaż oparcie i Vector mógł się czuć swobodnie. Sprawa inaczej miała się z lodowiskiem. Tutaj łatwo było się przewrócić, brakowało oparcia i tego poczucia stabilności. Chłopak przejechał ręką po lodowej powierzchni i westchną.
- To nie będzie łatwy trening.
       Nagle na lodowisko wbiegły dwie postacie. Vector spojrzał na nie mrużąc oczy. Jedną z tych postaci miała czerwone włosy i tatuaż na szyi. To musiał być Mikael. A ten białowłosy obok niego, to z pewnością Sharus. Wbiegli na lód i zaczęli się ze ślizgać. Nie minęło nawet 10 sekund, a obaj już leżeli na zimnej nawierzchni.
       Vector spojrzał na nich zdumiony, przekrzywiając lekko głowę.
- Para wariatów  - pomyślał, po czym spróbował wstać, jednak nie za bardzo mu to wychodziło, gdyż ciągle wracał do pozycji wyjściowej.
       Słysząc niezadowolony jęki pozostałych członków drużyny, domyślił się, iż oni również mieli problemy z utrzymaniem równowagi na lodzie.
- A... a...  aaaa...  Ratunku – rozległ się nagły wrzask.
       Vector odwrócił się w odpowiednim kierunku i zobaczył kapitana, który próbował utrzymać się na nogach. Jack spróbował podejść do Evansa i go przytrzymać. Efekt był jednak całkowicie różny od zamierzonego. Zamiast pomóc tylko zaszkodził. Wpadł na Marka i obaj przewrócili się na lód.
- Au...  – jękną kapitan spod Wallsida.
- Wybacz Mark – powiedział przepraszająco Jack przywracając się na plecy i tym samym uwalniając spod siebie Evansa.
       Nagle, tuż przed Vectorem pojawił się Dakota.
- Pomóc? – zapytał wyciągając rękę ku zawodnikowi leżącej na lodowej tafli.
       Fioletowowłosy spojrzał zdumiony na Indianina, który stał bez przywracania się na śliskiej powierzchni.  Zazgrzytał zębami niezadowolony.
- Dlaczego on może stać na tym lodzie, a ja nie?
       Na głos powiedział jednak tylko:
- Nie dzięki.  Poradzę sobie.
       Dakota wzruszył ramionami, po czym chwiejnie ruszył przed siebie. Niezadowolony Vector, śledził wzrokiem niezdarne ruchy napastnika.
- Tak nie może być - stwierdził - Skoro on może chodzić po lodzie, to i mnie się to uda.
       Położył ręce na lodzie, podpadł się na nich i ostrożnie postawił obie nogi na śliskiej powierzchni. Powoli się wyprostował. Po chwili stał już na nogach. Chwiejąc się co prawda, ale jednak stał. A to już było coś.
Vector rozejrzał się wokół. Oprócz niego i Dakoty, na lodowisku stali tylko Axel i Jude. Cała reszta siedziała, bądź leżała, na gładkiej tafli zamarzniętej wody. Fioletowowłosy spojrzał pod nogi i postanowił spróbować przejść parę metrów. Zrobił niepewny krok, a po nim drugi. Nogi lekko mu się trzęsły i lekko dygotały. Rozejrzał się. Żaden z czterech stojących zawodników nie radził sobie lepiej. Choć Axelowi szło chyba najlepiej. Kroki robił niewielkie, ale się nie ślizgał. Kolana mu nie drżały, ale sylwetkę miał nieco pochyloną do przodu. Vector widząc to, poszedł w ślady napastnika i zauważył iż tak faktycznie, łatwiej jest się poruszać.
       Nagle z boku dobiegł chłopaka radosny śmiech. Odwrócił się spokojnie, pewniej już stojąc na nogach i spojrzał na krzyczącego nastolatka. Białe włosy z niebieskimi pasemkami, lekko rozwinęła mu wiary. Chłopak miał lekko zgięte nogi i biegł po lodzie. A właściwie, to bardziej się po nim ślizgał. Śmiejąc się radośnie, zrobił ostry zwrot, podpierając się przy tym na jednej ręce. Vector patrzył na to z rosnącym zdumieniem, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Przyglądał się Sharusowi, zastanawiając się przy tym jak chłopak jest w stanie tak swobodnie się ślizgać, gdy nagle przypomniał sobie, że specjalnością białowłosego jest woda, a poza tym również lód. Wszystko stało się jasne. Jak widać Sharus miał po prostu dryg do poruszania się po lodzie. Choć na początku się wywalił.  Ale to może dlatego, że był z Mikaelem, więc po prostu się wygłupiał...


***

Kilkanaście minut później...


       Wszyscy już stali na lodzie i każdy już się zorientował, jak bezpiecznie należy się po nim poruszać. Oczywiście nie brakowało wywołania koziołków, co zawsze kończyło się twardym lądowaniem na tyłku. Oczywiście, za większość upadków odpowiadał Mark, który jakoś nie potrafił opanować jakże trudnej sztuki, poruszania się na ślizgawce. Jude patrzył na przyjaciela z troską. Jak nie opanuje poruszania się po lodzie, to przy którymś upadku jeszcze zrobi sobie krzywdę.
- O co chodzi? – zapytał strategia ace napastnik,który właśnie do niego dotarł.
       Jude jeszcze przez chwilę patrzył na kapitana, w końcu jednak spojrzał na Axela.
- To nic takiego – stwierdził – Choć. Pora rozpocząć trening.
       Więc zaczęli trening. Choć można by to nazwać jedną wielką porażką. Zawodnicy mieli problem z bieganiem, a co dopiero mówić o prowadzeniu piłki. Jedynym, który nie miał z tym większego problemu był Sharus. Jednak nawet jemu zdarzały się nieliczne potknięcia.
       Jude obserwował wszystkich ze środka boiska. Axel i Dakota próbowali strzelić na bramkę, jednak ich strzały miały bardzo mało mocy i nie rzadko chybiały celu.
       Pomocnicy i obrońcy nie byli lepsi. Próbowali wymieniać się podaniami. Piłka jednak rzadko sięgała celu, a bardzo często, któryś z zawodników lądował na lodzie.
       Mark jak na razie wciąż uczył się stać i chodzić bez przewracania. Jude widział jego postępy.  Były co prawda niewielkie, ale to zawsze było coś.  Niedługo chłopak powinien to opanować.
       W końcu Sharp przestał obserwować pojedynczych zawodników i skupił swój wzrok na Sharusie, który najpewniej poruszał się po lodowej tafli. Obserwował jego kroki przez dłuższy czas i w pewnym momencie dostrzegł zasadę poruszania się po lodzie. Uśmiechnął się lekko i powiedział pod nosem:
- A więc o to chodzi.
       Ruszył do Axela i Dakoty krokiem, który podpatrzył u białowłosego obrońcy. Tuż przed wpadnięciem na zawodników, zgiął mocno kolana. Przysiadł na tylnej nodze a przednią wyprostował, by wyhamowała jego pęd. Zatrzymał się tuż obok zawodników.
- Jak to zrobiłeś? – zapytał zdumiony Axel.
- Myślałem, że aby odpowiednio się poruszać, należy poruszać się powoli i ostrożnie.  Ale prawda jest taka, że trzeba zrobić zupełnie na odwrót. Jeśli się rozpędzicie, nie przewrócicie się bo nie będzie jak.
- Ale co z hamowaniem? I nagłymi zwrotami? – zapytał Dakota.
- Sharus poddał mi pomysł.  Do tego potrzebujemy rąk i pracy całego ciała. Jeśli to opanujemy, będziemy w stanie poradzić sobie z poruszaniem się po lodzie.
- A co z prowadzeniem piłki?
- Raczej mało prawdopodobne, by udało nam się dobrze kiwać, więc będziemy się musieli zdać na wymijanie z dużą prędkością. Wtedy może nam się udać.
- Wtedy strzelać będzie najlepiej z powietrza po podaniu.  W ten sposób będziemy oddawać strzały dokładniej i z większą siłą niż na lodzie. – zdał sobie nagle prawdę Axel.
- Dokładnie – potwierdził Jude z uśmiechem na ustach.
- Naprawdę jesteś świetnym strategiem – stwierdził Dakota.
       Po chwili wszyscy trzej udali się w kierunku pozostałych zawodników. Jude wyjaśnił swój plan i wszyscy zgodzili się na jego pomysł. Rozpoczęli grę, której przebiegowi dokładnie przyglądał się Sharp. Początkowo, każdy miał problem z kontrolowaniem piłki, jednak po pół godzinie zaczęło im to coraz lepiej wychodzić. W dalszym ciągu nie było perfekcyjnie, ale wszyscy robili ogromne postępy. Wszyscy, poza jedną osobą.
       Z pod bramki, co chwilę dobiegały graczy głuche łupnięcia i niezadowolone pomruki. To Mark wydawał z siebie te dźwięki, za każdym razem, gdy próbował złapać piłkę. Jude patrzył na przyjaciela z niemocą. Nie wiedział, jak mógłby mu pomóc. Bramkarz nie miał możliwości rozpędzenia się.  Musiał stać w miejscu czekając na piłkę. A lód uniemożliwiał odpowiednie wybicie. W konsekwencji, za każdym razem, gdy piłka leciała poza zasięgiem rąk Evansa, ten lądował na śliskiej powierzchni. Za każdym razem gdy wstawał, jego ręce trzęsły się coraz bardziej. Nic dziwnego. Niemal za każdym razem, lądował na lodzie barkiem bądź ramieniem. W takim tępi niedługo przestanie nimi w ogóle ruszać.
       Po kolejnym upadku, do Juda podeszli Axel i Nathan.
- Czy nie powinniśmy czegoś z tym zrobić? – zapytał zaniepokojony niebieskowłosy – Jeśli dalej będzie tak trenował, zrobi sobie krzywdę. Przerwijmy to.
- Nie – zaprzeczył natychmiast Blaze, a przyjaciele obdarzyli to zdumionymi spojrzeniami. – Nie widzicie? Nie pozwoli sobie przerwać. Jest pewien, że w końcu mu się uda. Nic nie zdziałamy odwodząc go od treningu.
       Nathan i Jude wpatrywali się jeszcze przez chwilę ze zdziwieniem w Axela, po czym przenieśli spojrzenie na kapitana, który ponownie uderzył barkiem o ziemię, wydając przy tym z siebie głuchy jęk.
- Wszystko ok, Mark?! – krzyknął zaniepokojony Dakota.
       Evans powoli uniósł się na kolanach. Podpierając się niepewnie na drżących rękach, stanął ostrożnie i krzyknął:
- Dawaj!
       Dakota w zdumieniu wpatrywał się w niezmordowanego bramkarza, który wstawał po każdym kolejnym upadku. Zresztą nie tylko on. Cała drużyna przypatrywała się Markowi w niemym zdziwieniu. Wszyscy obserwowali jego zmagania z samym sobą. Mikael zastanawiał się, skąd bramkarz miał tyle samozaparcia. Wystarczająco, by próbować do skutku, mimo setek nieudanych prób.
- To jest chłopak, który przewodził Inazumie Japan w światowych mistrzostwach gry w piłkę nożną. Nic dziwnego że ma tyle uporu. Bez niego, nigdy nie doprowadziłoby swojej drużyny aż tak daleko – pomyślał z uśmiechem na ustach.
- W takim razie co mamy zrobić? – zapytał Nathan.
- Pomóżmy mu.  Może z naszą pomocą łatwiej sobie z tym poradzi.
- Dobra – stwierdził Axel lekko skinąwszy głową.
       We trzech ruszyli w kierunku bramki, by najlepiej jak mogą, pomóc przyjacielowi...


***

Poza boiskiem...


       Trener Hillman przyglądał się z uwagą treningową swoich podopiecznych. Obserwował uważnie Juda, zastanawiając się, czy chłopak rozwiąże problem poruszania się lodzie. Kiedy Sharp ruszył pędem do Axela i Dakoty, trener uśmiechnął się do siebie.
- Więc i na to wpadłeś, co Jude? Naprawdę zasługujesz na miano „Strategicznego geniusza”.
       Opiekun w dalszym ciągu obserwował postępy swoich podopiecznych. Szczególną uwagę poświęcał Markowi, który, choć próbował, nie był w stanie zatrzymać ani jednego strzału. Ale mimo tego się nie poddawał. Wciąż i wciąż stawał na nogi, gotowy spróbować każdy następny strzał. Hillman obserwował reakcję zawodników na postawę Marka. Widząc ich miny uśmiechnął się lekko. Część z nich już rozumiała. Inni może jeszcze nie. Ale wszyscy w końcu zrozumieją. Trener był tego pewien... 


W następnym rozdziale...

       Wyjazd jest przepełniony treningami i najróżniejszymi zajęciami, ale zostało zaledwie parę dni do powrotu do liceum. Trener Hilman ma dla nas jakąś niespodziankę. Ciekawe tylko, co to takiego...

----------------------------------------------------------

Gomen! Wiem, że bardzo dawno mnie nie było.  Hmm...  Bardzo dawno. Przepraszam. Nie będę się teraz rozpisywać, więc po prostu mam nadzieję, że rozdział wynagrodzi moją długą nieobecość. Proszę o komentarze i życzę miłego tygodnia :D
PS. Zapraszam Was na stronę na Facebooku gdzie bedą zamieszczane aktualności dotyczące blogów i niekiedy jakieś krótkie fragmenty rozdziałów będących w przygotowaniu - Tigra
Pozdrawiam :)

piątek, 20 marca 2015

Liebser Blog Award

       Hah! No tego to ja się nie spodziewałam :D Chciałam wam powiedzieć, że dopiero co zostałam nominowana przez Starunnę do Liebser Blog Award. Podejrzewam, że wszyscy wiedzą co to jest, ale i tak przypomnę ;)

,,Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

       Ok. A więc skoro mam to już za sobą to mogę pisać dalej. Przyznam, że dla mnie naprawdę nie małe zaskoczenie, ale i również ogromna radość, gdyż pisanie tego bloga daje mi dużo przyjemności, a świadomość, że ktoś docenia moją twórczość tylko dodaje skrzydeł. W takim przypadku muszę się chyba pospieszyć z pisaniem kolejnego rozdziału prawda?
       No dobra, ale już kończę i was nie zanudzam, więc przejdę od razu do pytań :)

Pytania dla mnie:
1. Zdarza ci się czasem mówić do siebie albo podśpiewywać w miejscu publicznym? XD
Zdecydowanie za często :D
2. Jakie było pierwsze anime które oglądałaś?
Pokemony XD
3. Jak postrzegasz ludzi natrętnych ale motywujących innych do walki i wytrwałych?
Natrętnych, ale motywujących do walki i wytrwałych? Masz na myśli takich jak Mark i innych jemu podobnych tak? Odpowiedź brzmi, uwielbiam <3
4. Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Był jakiś konkretny cel/impuls/wizja?
Czytanie, oglądanie filmów, seriali i ciągłe wzbogacanie wyobraźni. To wszystko chyba dało impuls do działania, czyli w tym przypadku, pisania :)
5. Lubisz czytać? Jak tak to jaki gatunek literacki uważasz za najciekawszy?
Uwielbiam <3 Najbardziej fantastykę i przygodówki, choć obyczajówką, kryminałem czy romansidłem też nie pogardzę :)
6. Jest jakieś anime (nie licząc IE) które szczególnie Ci się spodobało i zachęcasz wszystkich do obejrzenia?
Poza IE oglądałam tylko Pokemony, które jak najbardziej polecam. Tak naprawdę, to początkowo jak były reklamy zapowiadające IE, to nie zamierzałam tego oglądać, ale potem jakoś tak z nudów kiedyś włączyłam TV i akurat leciało, a na innych kanałach nie było nic ciekawszego i tak jakoś później się wzięłam wkręciłam XD Swoją drogą to kiedyś chyba oglądałam Naruto i chyba też nie było najgorsze.
7. Czy piszesz opowiadania w zeszytach? XD
Rzadko, ale zdarza mi się. Zwykle piszę opowiadania na kompie.
8. Jakbyś była animagiem (powiało Harry'm Potter'em) to w jakie zwierzę byś się zamieniała?
Zawsze uważałam się za tygrysa albo wilka.

Nominuję:
1. http://ie-alex.blogspot.com/
2. http://3sao3.blogspot.com/
3. http://haikyuu-never-ending-story.blogspot.com//


Moje pytania:
1. Ulubiony przedmiot w szkole?
2. Wymarzone wakacje?
3. Znak zodiaku?
4. Najładniejsze polskie imię żeńskie i męskie?
5. Co cenisz w ludziach?
6. Co cię w ludziach denerwuje?
7. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
8. Jak zaczęłaś pisać?
9. Co cię w życiu pasjonuje?
10. Dlaczego piszesz? Jaki masz tym cel? Po co to robisz?

       Przepraszam, ale nie mam weny na więcej pytań. Co do nominacji to na innym blogu już nominowałam większość blogów, które czytam a tutaj dodałam jeszcze tylko te, o których tam nie wspomniałam.
       Rozdział mam nadzieję napiszę niedługo, więc życzę wam wytrwałości w czekaniu i jeszcze raz dziękuję Starunnie. Ta nominacja wiele dla mnie znaczy. Naprawdę :)
Pozdrawiam! XD

poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 10 - Test napastników

W szkole w Hokkaido...


       Właśnie rozpoczynał się poranek i słońce powoli zaczęło przedzierać się przez gęsty las, by w końcu dotrzeć do pewnej szkoły, na której dachu leżał jeszcze świeży śnieg. Ciepłe promienie sprawiły jednak, że biały puch zaczął się powoli rozpuszczać i pojedynczymi kropelkami spadał na parapet jednego z pokoi. Tak się akurat zdarzyło, że pokój ten należał do trzech dziewczynek. Wszystkie drzemały sobie jeszcze smacznie pod ciepłymi kołdrami. Ale nie trwało to długo, gdyż już kilka minut później, w pokoju rozległ się głośny dźwięk budzika.
       Dziewczyna o fioletowych włosach, uderzyła ręką w zegarek, wyłączając go przy tym, po czym przeciągnęła się i z szerokim ziewnięciem wstała z łóżka. Potrząsnęła zielonowłosą dziewczyną mówiąc:
- Silvia... Pora wstawać.
- Ok - odparła tamta, po czym zwlekła się z łóżka.
- Obudź Nelly a ja pójdę się umyć. A potem pewnie trzeba będzie obudzić chłopaków.
- Zapewne - przyznała jej rację druga menadżerka, po czym poszła budzić ostatnią śpiącą w pokoju dziewczynę, a filetowowłosa dziewczyna udała się do łazienki. Była to oczywiście Yuri.
       W łazience spędziła kilka minut, po czym wyszła i uśmiechnęła się wesoło do koleżanek.
- To jak? Idziemy budzić naszych śpiochów?
- Jasne - odpowiedziała z uśmiechem Silvia. - Daj mi się tylko umyć.
- Nie ma sprawy. Zaczekam.
       Wkońcu już wszystkie cztery były gotowe i wyszły z pokoju. Silvia i Yuri udały się do sąsiednich pokoi, natomiast Nelly zeszła na dół, by zacząć przygotowywać śniadanie.
- Ja biorę Vectora i Jacka, oraz Nathana z ekipą - powiedziała Yuri.
- No wiesz co? - oburzyła się Silvia, jednak na jej ustach pojawił się uśmiech. - Czyli ja mam obudzić Wybuchową gromadkę oraz Axela, Jude'a i Marka?
- Mhm... - potwierdziła Sasaki.
- Ten ostatni za nic w świecie nie wstanie - jęknęła Woods, na co jej przyjaciółka cicho się zaśmiała.
- Powodzenia - powiedziała w jej kierunku, po czym zapukała do pierwszych drzwi, a nie słysząc odpowiedzi, weszła do pokoju.
       Pomieszczenie nie było zbyt wielkie. Nieco mniejsze od pokoju menadżerek, ale nocowało tu tylko dwóch chłopców. Yuri popatrzyła najpierw na Jacka, a potem na Vectora, zastanawiając się, którego obudzić jako pierwszego. W końcu doszła do wniosku, że łatwiej będzie z fioletowowłosym. Podeszła do jego posłania i potrząsnęła chłopaka za ramię.
- Pora wstawać Vector - powiedziała.
- Nie ma sprawy - odpowiedział spokojnie, po czym usiadł i się przeciągnął.
       Yuri patrzyła na niego przez chwilę ze zdziwieniem. Trwało to wystarczająco długo, by piłkarz zorientował się, że coś jest nie tak.
- Coś się stało? - zapytał marszcząc brwi.
- Nie, nie - odparła pospiesznie menadżerka. - Jestem po prostu zdziwiona, że wstałeś, bez żadnych protestów.
       W odpowiedzi chłopak tylko wzruszył ramionami i odpowiedział:
- Przywykłem do tego, że nigdy nie śpię tak długo jak chcę, więc po prostu wstaję, kiedy muszę.
       Sasaki patrzyła na chłopaka jeszcze przez chwilę w zdumieniu, po czym otrząsnęła się i poprosiła:
- Pomożesz mi obudzić Jacka? Myślę, że z nim, nie będzie już tak łatwo.
       Chłopak skinął głową i po kilku minutach, udało im się ściągnąć chłopaka z łóżka. Yuri uśmiechnęła się do chłopaków na pożegnanie, po czym przeszła do kolejnego pokoju. Zapukała, a nie słysząc reakcji, nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się po mieszkańcach pokoju, po czym podeszła do swojego kuzyna i szarpiąc go za ramię zaczęła budzić. Po kilku minutach niebieskowłosy w końcu otworzył oczy, po czym pomógł Yuri obudzić dwóch pozostałych chłopaków.
- Do zobaczenia na śniadaniu! - krzyknęła wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi.
       Rozejrzała się po korytarzu, szukając wzrokiem Silvii, ale nigdzie jej nie było. Ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się, co tez może dziać się z przyjaciółką, zeszła na dół, by pomóc Nelly w przygotowaniu śniadania. Fioletowowłosa, nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej koleżanka, była w pokoju tuż obok i usiłowała właśnie obudzić pewnego śpiocha. Oczywiście był nim, nie kto inny, tylko Mark Evans we własnej osobie.
- Nie no, ja się poddaje - powiedziała Silvia załamując ręce. - Jak mam go niby obudzić?
- Zostaw to nam - powiedział Jude. - Jakoś spróbujemy sobie z nim poradzić, a ty idź budzić resztę.
- Ok - powiedziała dziewczyna, po czym wyszła z pokoju.
- Masz jakiś pomysł? - zapytał przyjaciela Axel.
- Nie bardzo - przyznał strateg.
       Silvii udało się obudzić ich obu. Byli już wyszykowani i gotowi na trening. Mark stanowił jednak pewien problem. Obaj chłopacy siedzieli na swoich łóżkach i zastanawiali się jak by tu obudzić kapitana. Jednak drzwi otworzyły się nagle, przerywając ich myśli i do pokoju wpadł jak huragan Mikael, a zaraz za nim wszedł Sharus.
- Przepraszam za niego - powiedział białowłosy. - Próbowałem go powstrzymać, ale się uparł.
       Jude i Axel wymienili zaskoczone spojrzenia nie bardzo wiedząc, co chłopak ma na myśli. Ale wszystko się wyjaśniło, kiedy Mikael podbiegł do łóżka Marka i wrzasnął:
- Wstawaj Mark! Nie będziesz spał przez cały dzień! Pora na trening!
- Trening!? - krzyknął zaskoczony bramkarz i poderwał się na łóżku jak oparzony. Przez chwile był mocno zdezrientowany, jednak już po chwili krzyknął zrywając się z łóżka - Na co my jeszcze czekamy!? Chodźmy zagrać!
       Z tymi sławami ruszył w kierunku drzwi. Nie dotarł jednak do celu, gdyż Sharus zagrodził mu drogę.
- O co chodzi? - zapytał zdumiony kapitan.
- Może byś się najpierw ubrał Mark? - zaproponował z politowaniem obrońca.
       Bramkarz spojrzał na swój strój i aż krzyknął ze zdziwienia, po czym podrapał się zakłopotany po głowie i powoli wycofał w stronę szafy.
- Masz rację. Zagramy jak tylko się przebiorę - powiedział, po czym wyciągnął z szafy ciuchy i pobiegł do łazienki.
       Axel i Jude wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się do siebie lekko. To był cały Mark. po chwili, chłopak wyszedł z łazienki i uśmiechnął się do wszystkich zgromadzonych w pokoju.
- Ok! - krzyknął. - Chodźmy na śniadanie, a potem pora na trening...


***

Pół godziny później na boisku...


       Dzień był wyjątkowo pogodny i mimo, że wciąż powiewał zimny wiatr, na dworze było bardzo ciepło. Na boisku zebrała się już cała drużyna piłkarska Liceum Raimona wraz z menadżerkami. Brakowało jeszcze tylko jednej osoby.
- Gdzie jest trener Hibiki? - zapytał Mark, odwracając się ku swoim koleżankom.
- Nie widziałam go od rana - przyznała Silvia, po chwili zastanowienia.
- Myślicie, że coś się stało? - zapytał Jude.
       Jakby w odpowiedzi na słowa chłopaka, na schodach pojawił się wysoki, postawny mężczyzna i zaczął ostrożnie schodzić po schodach. Kiedy już znalazł się na dole, zbliżył się ku chłopcom i krzyknął:
- Zbiórka!
        Już po chwili stało przed nim jedenastu zawodników. Przyjrzał się powoli każdemu z nich, a napotykając spojrzenie wesołych oczu Marka, od razu się rozpogodził.
- Czy wszyscy już są?
- Tak! - odkrzyknęło jedenaście zgodnych głosów.
- To dobrze - powiedział. - Dzisiaj przetestuję wasze osobiste umiejętności. Kiedy wrócimy do szkoły, będziemy mieli niecały tydzień, by dowiedzieć się kto będzie naszym pierwszym przeciwnikiem w eliminacjach regionu. Do tego czasu muszę poznać wasze umięjętności, by opracować odpowiednie ustawienie. Dlatego dzisiaj będziecie ćwiczyć indywidualnie. Czy wszystko jasne?
- Tak trenerze Hibiki - odpowiedzieli zgodnie zawodnicy.
       Mężczyzna przebiegł wzrokiem po nich wszystkich. Widział jak bardzo są podekscytowani wizją indywidualnego treningu. Doskonale to rozumiał. Mieli właśnie możliwość pokazania się z jak najlepszej strony i żaden z nich nie chciał zaprzepaścić tej szansy. Mężczyzna skinął głową. Dobrze pamiętał czasy, kiedy sam taki był. Szybko jednak przerwał rozmyślania.
- W taj chwili najważniejsi są ci chłopcy. Później będzie czas na inne sprawy - pomyślał.
- Najpierw chcę zobaczyć, jakie macie strzały. Mark, idź na bramkę.
- Oczywiście trenerze! - krzyknął Mark, po czym pędem ruszył na odpowiednie stanowisko.
       Mężczyzna patrzył przez chwilę za bramkarzem, po czym odwrócił się w kierunku pozostałych członków drużyny.
- Wszyscy, którzy mają w zanadrzu jakieś specjalne strzały niech do mnie podejdą.
       Z szeregu wystąpiło pięciu chłopców. Trener popatrzył na nich przenikliwie. Stali przed nim Axel, Kevin, Mikael, Dakota i Zicco. Zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział:
- Mikael.
- Tak? - zapytał czerwonowłosy.
- Zaatakuj bramkę.
- Dobrze - odpowiedział chłopak, po czym pędem ruszył na środek boiska.
       Najlepszy przyjaciel zawodnika, który został wymieniony chwilę temu, westchną po czym zawołał:
- Mikael!
- Co!? - odkrzyknął tamten, zatrzymując się i spoglądając w stronę kolegi.
       Sharus tylko przewrócił oczami, po czym wziął do ręki piłkę i kopnął ją do chłopaka z tatuażem, który z łatwością ją odebrał. Białowłosy tylko westchnął.
- Jak zwykle. Czy ja jestem jakąś niańką, czy co?
       W tym samym czasie chłopak z blizną na twarzy patrzył w skupieniu na wydarzenia, które miały miejsce na boisku. Przyglądał się czerwonej czuprynie napastnika, który zaczął biec w kierunku bramki. Kilka metrów przed nią, wykonał Strzał Feniksa, jednak Mark zatrzymał strzał z niebywałą łatwością używając przy tym Młota Gniewu.
- Zicco - usłyszała za sobą spokojny głos.
       Odwrócił się i spojrzał na trenera.
- Teraz twoja kolej.
- Dobrze - odpowiedział, po czym wyszedł na środek boiska.
       Rozejrzał się wokół. Najpierw zapatrzył się na krajobraz wokół siebie, a po kilku chwilach w końcu odważył się spojrzeć w niebo. Nie wytrzymał tego jednak długo i spuścił wzrok na piłkę.
- Czy dobrze zrobiłem, przyznając się, do tego ataku? Może... może powinienem był pozostawić to w tajemnicy. Może tak byłoby lepiej.
       Nagle, do uszu chłopaka dobiegł krzyk:
- Dawaj Zicco!
       Podniósł głowę i spojrzał prosto w rozświetloną uśmiechem twarz Marka. Widział iskry ekscytacji w jego oczach i nagle poczuł, jak schodzą z niego wszelkie troski. Uśmiechnął się do bramkarza i krzyknął:
- Jesteś gotów?
- No jasne! - odpowiedział tamten, na co niebieskooki uśmiechnął się szeroko.
- Idę! - krzyknął, po czym pobiegł na bramkę chronioną przez Evansa.
       Początkowo, biegł spokojnie, jednak już po kilku krokach, niemiłosiernie przyspieszył, a wokół, jego całego ciała, pojawiła się biała łuna. Kilka metrów od bramki, uniósł się w powietrze, a wyglądało to tak, jakby biegł, unosząc się nad ziemią. Nagle wyskoczył w górę, zrobił salto do tyłu, po czym kopnął piłkę obiema nogami jednocześnie, krzycząc:
- Pierwotna Energia!
       Piłka z zawrotną prędkością pomknęła na bramkę, a bramkarz przypatrywał się atakowi zafascynowany. Kiedy zorientował się, jak blisko niego jest piłka, próbował wykonać technikę. Nie był jednak wystarczająco szybki. Już po sekundzie, piłka krążyła w siatce. Evans nawet się nie zorientował, kiedy atak przemknął tuż obok niego.
- To... to... To było niesamowite! - krzyknął podekscytowany podbiegając do Meadelinga. - Gdzieś ty się tego nauczył?
       Zicco spojrzał w górę i po raz pierwszy odkąd odszedł, uśmiechnął się w kierunku nieba.
- W pewnym specjalnym miejscu - odpowiedział przenosząc wzrok na roziskrzone oczy Marka.
- To było wspaniałe. Cieszę się, że miałem okazję to zobaczyć. Chcę z tobą grać.
       Słowa chłopaka, bardzo zaskoczyły niebieskookiego, który wpatrzył się w Evansa ze zdumieniem. Nie trwało to jednak długo. Po chwili, oblicze Meadelinga rozjaśnił uśmiech.
- Dziękuję Mark - powiedział, po czym poklepał bramkarza po plecach i zszedł z boiska robiąc miejsce następnemu zawodnikowi. Po raz pierwszy był zdecydowanie pewien swojego wyboru...


***

Kawałek dalej, na skraju lasu...


       Mężczyzna ubrany w szarą kurtkę, stał na skraju lasu, ukrywając się za krzakiem. Przez boisko przetaczała się gama uczniów, ale on, zwracał uwagę, tylko na jednego z nich. Był to niebieskooki chłopak z blizną na twarzy. Kiedy wszedł na boisko, mężczyzna wciąż nie spuszczał z niego wzroku. Musiał wiedzieć wszystko. Jeżeli przeoczy choćby szczegół, mocno tego pożałuje.
       I właśnie wtedy wydarzyło się coś, co sprawiło, iż nasz tajemniczy obserwator na chwilę przestał oddychać. Pierwotna Energia. Nie mógł w to uwierzyć.
- A więc jednak to zrobił.
       Mężczyzna natychmiast wyjął z kieszeni telefon i wybrał właściwy numer. Przez cały czas patrzył na pewnego chłopca, który właśnie schodził z boiska z uśmiechem. Już po drugim sygnale usłyszał w słuchawce, dobrze znany głos.
- Zrobił to - oznajmił, bez żadnych wstępów. - Wykonał Pierwotną Energię.
       Rozmówca naszego bohatera coś odpowiedział, na co ten, tylko skinął głową.
- Niech się Pan nie martwi. Będę go pilnował. Kiedy przyjdzie czas zostanie należycie ukarany, ale do tego czasu, nie spuszczę go z oczu nawet na sekundę.
       Po tych słowach rozłączył się i mocniej przywarł do pnia drzewa, przy którym stał. Przebywał już w tym miejscu od dłuższego czasu i powoli zaczynał marznąć. Nie zamierzał okazać słabości. Miał zamiar wypełnić misję. I był pewien, że mu się to uda...


***

Z powrotem przenosimy się na boisko...


       Dakota właśnie przyglądał się Markowi, gdy ten zatrzymywał strzał Kevina. Przed różowowłosym na boisko wszedł Axel. Indianin przeniósł wzrok na blondyna i popatrzył na niego spod przymrużonych powiek. Musiał przyznać, że ten chłopak był niesamowity. Dokładnie taki, jak go sobie wyobrażał, o ile nie jeszcze lepszy. Wiedział, że sam jest dobrym zawodnikiem, ale nie miał szans, równać się Płomiennym Napastnikiem. Chciał jednak spróbować. Pragnął tego tak bardzo, że gdy tylko trener wywołał jego imię ruszył na boisko, a przechodząc obok Axela powiedział do niego:
- Będę lepszy niż ty.
       Po tych słowach Ciemnoskóry ruszył na środek boiska. Nie widział, jak Blaze rzuca mu zaskoczona spojrzenie. Ale nawet gdyby o tym wiedział, nie przejąłby się tym zapewne. Zależało mu, by pokazać się w tej chwili z jak najlepszej strony przed całą drużyną. I wierzył, że mu się to uda.
       Było to przynajmniej do czasu, gdy nie stanął na odpowiednim miejscu i nie spojrzał przed siebie. Kilka metrów na wprost niego, stał przygotowany do obrony Mark. Wtedy Dakota zaczął nabierać wątpliwości.
- Ostatnio, kiedy się ze sobą zmierzyliśmy, pokonałem go, ale użył wtedy zaledwie Pięści Sprawiedliwości. Wczoraj pokazał, że stać go na wiele więcej. Nie wiem czy będę w stanie mu strzelić, ale muszę spróbować. Nie chcę przegrać z Axelem. I nie chcę przegrać z Markiem.
- Gotowy? - krzyknął do bramkarza.
- Dajesz! - odpowiedział mu Evans.
       Chłopak więc, ruszył w kierunku bramki. Pierwszym atakiem, który wykonał była Lawina. Tak jak się spodziewał, kapitan z łatwością złapał piłkę, przy użyciu Wymiarowej ręki. Indianin zagryzł wargę. Teraz musiał się bardziej postarać.
       Kiedy Mark, odrzucił Dakocie piłkę, ten z łatwością ją przyjął, po czym odszedł kawałek od bramki. Kiedy był już w odpowiedniej odległości od swojego celu, ruszył ku bramkarzowi. Parę metrów przed Evansem, wyskoczył w powietrze, po czym kopnął w piłkę pod specyficznym kątem.
- Iluzja! - wrzasnął, po czym wylądował w przysiadzie na ziemi, a piłka pognała ku siatce.
       Na jej drodze, pojawił się bramkarz, który właśnie miał zamiar złapać footbolówkę. Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Piłka, jakby nagle rozszczepiła się i zamiast jednej, na boisku były już cztery. Mark zdezorientowany złapał jedną z nich, ale nic to nie dało, po pozostałe trzy właśnie wpadły do siatki. Bramkarz popatrzył na to z zaskoczeniem.
- Co... Co to było? - zapytał sam siebie, wpatrując się w footbolówkę, którą trzymał w rękach.
       Jednak bramkarz, szybko doszedł do siebie i na jego twarzy pojawił się wyraz zachwytu. Evans podbiegł do Indianina i powiedział:
- To było niesamowite!
- Dzięki - odpowiedział tamten bez choćby cienia chełpliwości i tylko na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
       Zanim Mark zdążył odezwać się choćby słowem na boisku rozległ się donośny głos trenera:
- Wszyscy do mnie!
       Cała drużyna natychmiast podeszła do mężczyzny i popatrzyła na niego z wyczekiwaniem. Hibiki już po chwili przemówił:
- Na razie koniec treningu. Po południu sprawdzę zdolności obrońców i pomocników, a potem przeprowadzimy specjalny trening.
- Dobrze trenerze! - wykrzyknęło jedenaście zgodnych głosów.
- Teraz macie czas wolny - powiedział mężczyzna, po czym oddalił się, a na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech.
       W tym czasie zawodnicy i menadżerki zbili się w koło i zaczęli dyskutować.
- Co teraz robimy? - zapytał Mark.
- Może będziemy walczyć z kosmitami - zaproponował Nathan ze śmiechem, mrugając przy tym do kapitana.
- No nie... Znowu? - zapytał speszony Evans, na co wszyscy się roześmiali.
- Niedługo obiad - oznajmiła Silvia. - Możemy teraz pójść do ośrodka. Wy się przebierzecie, a potem, jeszcze przed posiłkiem, możemy zagrać w karty.
- To jest całkiem niezły pomysł - poparł dziewczynę Zicco, a pozostali skinęli głowami, na znak, że im również podoba się taka perspektywa.
- Więc postanowione - stwierdził Evans. - Chodźmy do ośrodka!
       Po tych słowach wszyscy ruszyli ku szkole. Mikael, Sharus i Kevin na samym przodzie, a za nimi reszta drużyny. Mark, Axel i Jude szli prawie na samym końcu, dyskutując o czymś zawzięcie. Jedynymi osobami, które podążały za nimi, były trzy menadżerki, które patrzyły z uśmiechami na drużynę. Wspaniale było mieć przyjaciół...


W następnym rozdziale... 

Jesteśmy już gotowi na kolejny trening. Tym razem przetestowani zostaną nasi obrońcy i pomocnicy. Trener chce zapewne poznać nasze wszystkie mocne i słabe strony, by móc nam później dawać odpowiednie rady w nadchodzących meczach. Ale zaraz... Przed nami specjalny trening! Już nie mogę się go doczekać. Zastanawiam się tylko, czego będzie dotyczył.

----------------------------------------------------------------------------------------------

Gomen, gomen, gomen i jeszcze raz gomen! Wiem, że dawno nie pisałam. Przepraszam. Powiem szczerze, że nie chodzi o to, że nie miałam czasu, bo jakiś bym tam znalazła, ale po prostu nie miałam weny na ten rozdział. Ale... No cóż. Miałam wyrzuty sumienia, że ostatnio nic tutaj nie dodawałam, więc napisałam ten oto rozdział. Wiem, że nie powala i w ogóle, ale myślę, że ujdzie. Nie jest zły jak na to, że nie miałam na niego pomysłu, więc... No cóż. Życzę miłego czytania i proszę o komentarze. Chcę poznać wasze zdanie na temat moich wypocin. O ile oczywiście, ktoś jeszcze tu jest.
Pozdrawiam :)

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 9 - Nowe techniki hissatsu

Na boisku...


       Wiatr delikatnie przedzierał się przez gęstwinę lasu i powiewał w koronach drzew. Cichy szum rozlegał się w całej okolicy. Ciszy nie zakłócał żaden dźwięk. Kilka metrów dalej, gdzie poszycie leśne miało swój koniec, znajdowało się boisko. Stało na nim pięciu zawodników, a wokół pola około 20 innych osób. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w wyżej wspomnianych chłopców. Jeden z nich stanął na bramce, klasnął w ręce i ugiął lekko nogi.
- Gotowy? - zapytał szarooki.
- Dawaj! - krzyknął brązowowłosy.
       Chłopcy stojący naprzeciw bramkarza popatrzyli po sobie i skinęli głowami.
- Zróbmy to - powiedział jeden z nich. Miał brązowe dredy związane w kucyka, a na oczach jaśniały mu google. Jude.
       Pozostali trzej spojrzeli na niego. Axel. Nathan. Fubuki. Uśmiechnęli się do siebie.
- Przebijemy się przez jego obronę - zapewnił Nathan.
- Więc chodźmy - dodał Fubuki.
       Ustawili się więc na swoich miejscach i wpatrzyli w bramkarza. Mark. Chcieli mu strzelić bramkę i wiedzieli, że dadzą radę.
       W tym samym czasie, pozostali zawodnicy Liceum Raimona, przyglądali się zaistniałej sytuacji w napięciu. Panowała cisza, której nie mącił nawet śpiew ptaków. Wszyscy tam obecni zastanawiali się, co się za chwilę wydarzy. Mark był najlepszym bramkarzem na świecie, jednak poczwórna siła Axela, Nathana, Fubukiego i Jude'a mogła się przebić przez jego obronę. Wszyscy wyczekiwali z napięciem, aż pojedynek się zacznie.
       W końcu wszystko już było gotowe i chłopcy się ustawili. Z tyłu stał Jude z piłką, kilka metrów przed nim stał Nathan, a z jego prawej i lewej strony, znajdowali się odpowiednio, Axel i Fubuki. Jude zamachnął się nogą i kopnął piłkę, z wielką siłą, w kierunku Nathana. Niebieskowłosy również uderzył, przekierowywując w ten sposób piłkę tak, by pognała wysoko w powietrze. Wtedy Axel i Fubuki zaczęli biec w kierunku Swifta. Wybili się w powietrze, metr od niego i zamieniając się pozycjami wspólnie kopnęli.
       W ciągu całej tej akcji z piłką działy się niewiarygodne rzeczy. Po pierwszym uderzeniu, mknęło z nią pasmo ciemności, do którego po przekierowaniu dołączyło niemalże przejrzyste pasmo. Kiedy piłka została ostatecznie wykopana w kierunku bramki, otoczyły ją dodatkowo białe i czerwone promienie.
       Z ust czterech chłopaków wydobył się zgodny krzyk:
- Cztery Żywioły!
       Mark wpatrywał się w strzał z niedowierzaniem, a jego oczy miały teraz rozmiary spodków. Jeszcze nigdy nie widział takiej mocy. Ale i tak miał zamiar to zatrzymać. Po boisku przeszedł kolejny krzyk, zakłócając panującą wokół ciszę.
- Boski Chwyt!
       I złapał. A przynajmniej myślał, że złapał, puki nie poczuł nagłego, niespodziewanego, mocnego nacisku na ręce. Ugiął mocniej kolana i napiął mięśnie rąk. Nic to jednak nie dało. Po chwili bramkarz wpadł razem z piłką do bramki.
       Ponownie nastała cisza. Nie trwała ona jednak długo. Po chwili, wszyscy zawodnicy pobiegli na boisko do czterech zawodników, by pogratulować im wspaniałego strzału.
- To było niesamowite! - krzyknął Mikael.
- Wspaniałe! - potwierdził Sharus, z równie wielkim entuzjazmem
- Całkiem nieźle chłopaki - pochwalił Kevin, klepiąc wszystkich czterech po ramionach.
       Nasi napastnicy patrzyli w tym czasie po sobie z uśmiechami. Udało im się. Technika Cztery Żywioły przełamała obronę Boskiego Chwytu. Patrzyli po sobie z dumą. Długie i wyczerpujące treningi najwidoczniej się opłaciły.
       W tej samej chwili trzy menadżerki siedziały na ławce i w osłupieniu wpatrywały się w chłopców, którzy strzelili Markowi bramkę.
- To... To... - jąkała się Silvia.
- To było boskie! - krzyknęła podekscytowana Yuri, wstając z ławki. - Jeszcze nigdy nie widziałam tak potężnej techniki!
- Ani ja - potwierdziła Nelly.
       Nagle z ich plecami rozległ się znajomy głos:
- Długo trenowali, zanim udało im się wykonać ten strzał.
       Obejrzały się zdziwione.
- To pan o tym wiedział, trenerze Hibiki? - zapytała zdziwiona Silvia.
- Oczywiście, że wiedziałem. Ćwiczyli w naszym mieście, na boisku nad rzeką, nieraz do późnej nocy. Ale treningi zawsze się opłacają. Jak widać udało im się to ukończyć.
       Nelly obejrzała się z powrotem na boisko i spojrzała na Marka. Siedział na ziemi i wpatrywał się w swoje ręce. Zagryzła wargę. Udało im się zdobyć bramkę. Ale ona wierzyła w Evansa. Wiedziała, że następnym razem, zatrzyma ten strzał.
       Kapitan Raimona przeniósł wzrok na piłkę i podniósł ją z ziemi. Jego ciało wciąż drżało, od siły uderzenie. Wstał i skierował się w kierunku gromady piłkarzy. Przecisnął się przez nich i po chwili stał oko w oko ze swoimi przeciwnikami. Uśmiechnął się do nich pogodnie, a w oczach migotały mu iskierki podniecenia.
- To było niesamowite. Jeszcze nigdy nie miałem doczynienia z taką siłą strzału.
       Chłopcy spojrzeli po sobie z uśmiechami, po czym Nathan powiedział:
- Chcieliśmy, żebyś jako pierwszy spróbował zatrzymać ten strzał.
       Bramkarz popatrzył na nich z niedowierzaniem i radością w oczach.
- Chłopaki... Dziękuję!
       Wszyscy wyszczerzyli się do niego w uśmiechu.
- Ale kiedy wy się tego nauczyliście? Nie pamiętam, żebym widział, jak to trenowaliśmy.
- Nie mogłeś o tym wiedzieć, bo wyjechałeś - odpowiedział mu Jude. - Niedługo po twoim odlocie, do miasta Inazumy przyjechał Fubuki. Spotkaliśmy się przypadkowo wszyscy czterej na Stalowej Wieży Plaży. Długo o tobie rozmawialiśmy i w końcu postanowiliśmy, że stworzymy technikę, którą ci pokarzemy, jak tylko wszyscy się spotkamy. Miałeś być pierwszym, który poczuje moc tego strzału.
       Evans słysząc wypowiedź kolego, ogromnie się wzruszył.
- Chłopaki... - powiedział.
       Szybko jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech i z ekscytacją powiedział:
- Strzelcie jeszcze raz. Tym razem to zatrzymam.
- Mark... - odezwał się Dakota. - Nie chcę cię obrazić, ale myślę, że to jest strzał nie do obrony - powiedział smętnie.
- Właśnie dlatego muszę go zatrzymać - odpowiedział Evans, zginając rękę w łokciu i zaciskając dłoń w pięść, w geście walki.
- Kapitanie... - powiedział niepewnie Indianin i spojrzał ze zdumieniem na bramkarza. W jego oczach widać było podniecenie i wytrwałość.
       Zdumienie zniknęło z twarzy Dakoty, a zamiast tego, pojawił się na niej uśmiech.
- Będę ci kibicować - obiecał.
       Mark w odpowiedzi posłał mu swój szeroki uśmiech.
- Ok. W takim razie na pozycje - krzyknął i pobiegł ku bramce.
       Wszyscy zeszli z boiska. Zostali na nim jedynie wykonawcy techniki i Mark. Wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, ciekawi, co takiego ten chłopak planuje. Wiatr zawiał lekko, a z nieba spadły płatki śniegu. Dopiero zaczynało padać, ale już i tak było ich wiele.
       Chłopcy wykonali technikę Cztery Żywioły. Piłka pomknęła prędko ku bramce. I właśnie wtedy Mark zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Stal jak słup soli, bez ruchu.
- Kapitanie! Zatrzymaj to! - wrzeszczeli z ławki Kevin, Mikael i Sharus.
- Mark... - szepnął Dakota.
       Wtedy stało się coś niesamowitego. Evans zacisnął dłoń w pięść i zrobił zamach od tyłu. Kevin wstrzymał oddech.
- Czy... Czy to jest...
- Ognista pięść? - zapytał ze zdumieniem Nathan, patrząc na ruchy przyjaciela.
       W tym momencie bramkarz otworzył rękę i jego ruch uległ przeobrażeniu.
- Nie - odpowiedzial Axel. - To jest zupełnie różne.
       W powietrzu pojawiła się olbrzymia, płonąca ogniem rozwarta ręka.
- Ognista Ręka! - krzyknął Mark.
       Piłka mknęła w kierunku bramki z niesamowitą prędkością. Na jej drodze, pojawiła się jednak technika obronna Marka. I strzał został zatrzymany.
       Wszyscy patrzyli na to z niedowierzaniem. Ich oczy się rozszerzyły ze zdumienia, usta zostały szeroko otworzone i nic do nich nie docierało. Nic z wyjątkiem faktu, iż nowa technika bramkarska Evansa, zatrzymała poczwórny atak najlepszych zawodników na świecie. Po chwili wszyscy pobiegli w kierunku brązowowłosego. Jako pierwszy stanęli przy nim oczywiście nasi atakujący, czyli Axel, Jude, Fubuki i Nathan.
- To było niesamowite - stwierdził z podziwem Axel. - Kiedy ty się tego nauczyłeś?
- W wakacje z dziadkiem. Nie tylko wy trenowaliście - odpowiedział z uśmiechem.
- Miałeś w zanadrzu taką niesamowitą technikę i nic nie powiedziałeś?! Mark! O takich rzeczach się mówi! - prawił mu kazania zdziwiony Kevin.
- Tak, tak, wiem. Przepraszam - odpowiedział bramkarz z zakłopotaniem i podrapał się po głowie.
       Nagle usłyszeli damski głos, gdzieś niedaleko. Wszyscy odwrócili się w kierunku Silvii, która stała na skraju boiska i wskazywała coś w oddali.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony mark wpatrując się w ciemne niebo. Nie słyszał słów przyjacółki.
- To burza śnieżna - odpowiedział zaniepokojony Fubuki. - Chodźcie. Musimy się szybko ukryć w szkole. Tam będziemy bezpieczni.
       Zerwali się do nagłego biegu. Mieli dobre tępo. najgorzej było na schodach, które były śliskie i łatwo było się potknąć. Właśnie to przydażyło się Nelly Raimon. Zachwiała się i niemalże upadła do tyłu. W ostatniej chwili złapały ją czyjeś ręce.
- Och, dziękuję - powiedziała odwracając się i zamarła.
       Osobą, która ją złapała był Mark. Patrzył na nią zaniepokojony.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, wszystko ok - odpowiedziała, po czym przy pomocy bramkarza, stanęła penie na nogach.
- Pośpieszmy się. Nie chcemy przecież przebywać na dworze, gdy rozpęta się burza śnieżna.
- Masz racje. Chodź.
       Pobiegli więc ramię w ramię, ku drzwiom ośrodka...

***


W  Hokkaido...


       Śnieg coraz gęściej pokrywał ziemię. Niewielu ludzi wychodziło w tej chwili na ulicę. Woleli siedzieć w domach, przed ciepłymi kominkami. Na ulicy błąkała się tylko jedna, samotna postać. Wysoki mężczyzna w szarej kurtce. Przedzierał się przez śnieg, osłaniając twarz płaszczem. Nagle poczuł wibracje telefonu. Wyjął go z kieszeni i odebrał.
- Witam... Tak. Oczywiście... Jest w Hokkaido.
- Gdzie?! - dało się słyszeć głośny krzyk dobiegający z głośnika.
- W Hokkaido - odpowiedział spokojnie mężczyzna. - Ale niech pan się nie martwi. Ja też tu jestem.
       Przez chwilę panowała cisza.
- Tak, oczywiście. Nie spuszczę go z oka - obiecał człowiek w szarej kurtce, po czym zamknął klapkę telefonu i ruszył przed siebie. Nie mógł teraz zaprzestać pościgu. Było mu zimno, ale nie mógł przerwać zadania. Gdyby to zrobił, spotkałoby go coś dużo gorszego, od zmrożonych stóp.


***


W szkole...


       Dakota siedział właśnie w swoim pokoju. Wpatrywał się w okno wciąż trzymając w ręce komórkę. Chwilę temu dzwonili jego rodzice. Podobno robi się coraz gorzej. Załamany schował twarz w dłoniach. Wiedział, że musi coś zrobić. Ale nie ma zamiaru szkodzić swoim przyjaciołom. Niech nawet o tym nie marzą. Wiedział jednak, że nie ma tak łatwo. Znaleźli go. I wiedzieli jak go skłonić do zmiany stanowiska. Bał się. Bał się jak nigdy dotąd.
       Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Dakota odwrócił się i zobaczył Zicco.
- Hej - powiedział smętnie.
- Siema - odpowiedział mu przybysz tym samym tonem.
       Indianin zmarszczył brwi ze zdziwienia i spojrzał na kolegę, który powalił się na łóżko.
- Coś się stało? - zapytał.
       Chłopak z blizną przez chwilę nic nie mówił i Dakota pomyślał, że niczego mu nie powie, gdy nagle, ten odpowiedział:
- Wiesz jak to jest, kiedy inni zmuszają cię, byś robił coś czego nie chcesz?
       Indianin westchnął, po czym również opadł na łóżko odkładając przy okazji telefon na stolik nocny.
- Wiesz jak to jest, być wciąż obserwowanym? Jak to jest się bać, wiedząc, że znajdą sposób, żeby cię znaleźć, bez względu na to jak usilnie będziesz próbował się ukryć? I wiesz, że zrobią wszystko, by cię upokorzyć, zniszczyć, wdeptać w ziemię. Ukarać. Za to co im zrobiłeś.
- Wiem o czym mówisz - odpowiedział z bólem ciemnoskóry.
       Obaj wpatrywali się przez chwilę w sufit rozmyślając o wszystkim co im się przydarzyło oraz o tym, co mogło spotkać tego drugiego, że był w stanie zrozumieć swojego współlokatora. Panowała bloga cisza. Za oknem wiatr kierował śnieg, we wszystkich kierunkach, zasypując przy tym wszystko, co napotkał.
       Nagle drzwi pokoju otworzyły się. Chłopcy podnieśli się do pozycji siedzących i spojrzeli na stojącego w drzwiach Nathana. Popatrzył na nich ze zdziwieniem i właśnie chciał ich o coś zapytać, gdy nagle zza jego pleców wypadł uśmiechnięty Mark.
- Hej, chłopaki. Chodźcie! Napijemy się na dole gorącej czekolady, co wy na to?
       Zicco i Dakota popatrzyli po sobie, po czym ten pierwszy powiedział:
- Nie obraź się, ale jakoś nie mam nastroju.
       Evans chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo na chwilę spoważniał i popatrzył przenikliwie na obydwu piłkarzy. Dakota miał przez chwilę wrażenie, jakby bramkarz patrząc na niego, mógł dowiedzieć się o nim wszystkiego. To wrażenie szybko jednak minęło, gdy twarz brązowowłosego rozpogodził uśmiech.
- Chłopaki... Wiem, że nie zawsze wszystko jest łatwe... - zaczął, a Zicco i Dakota równocześnie podnieśli na niego oczy i uważnie wsłuchali się w jego słowa. - Niektóre decyzje zmieniają całe nasze życie. Ale... Nie możemy zmienić przeszłości - powiedział bramkarz zdecydowanym głosem patrząc to na jednego, to na drugiego. - Rozpamiętywanie naszych dawnych czynów, nie zmieni tego, co się wydarzyło. Nie można wciąż o tym myśleć. Należy iść dalej i zrobić wszystko, by naprawić to, co zepsuliśmy.
       Dakota i Zicco wpatrywali się w swojego kapitana w milczeniu. Rozważali jego słowa.
- Tak. Ma rację. Nie zmienimy przeszłości - myśleli. - Ale mamy wpływ na naszą przyszłość i powinniśmy zrobić wszystko, by była lepsza.
       Dwaj piłkarze popatrzyli po sobie, po czym Zicco zwrócił w stronę Marka, rozpromienioną uśmiechem twarz.
- Może jednak wybiorę się na ta czekoladę - powiedział.
- Tak. Je też nie mam nic przeciwko - odpowiedział Dakota.
       Po tych słowach wszyscy czterej chłopcy, szybko zbiegli na dół do jadalni, gdzie czekała na nich cała reszta drużyny. Dwaj współlokatorzy popatrzyli na śmiejących się przyjaciół, a potem na siebie. W ich sercach pojawiła się radość. Obóz właśnie się rozpoczynał...

W następnym rozdziale...

 
Obóz jest naprawdę rewelacyjny. Starzy przyjaciele, treningi i poznawanie nowych przyjaciół. Trener postanowił sprawdzić dokładnie nasze umiejętności, by mieć w przyszłości świadomość jak ma wyglądać nasze ustawienie. Zapowiada się niezła zabawa, szczególnie, że mam bronić strzały naszych zawodników. Jestem ciekaw, jakie talenty odkryjemy.

-----------------------------------------------------------------------------

Tak, wiem. Rozdział był niedawno i powinnam pisać rozdział na drugim blogu, ale miałam akurat natchnienie na tą historię, więc proszę bardzo. Macie przed sobą nowy rozdział. Liczę, że się wam spodoba :)
Wiem, że zapowiedź następnego rozdziału o niczym tak naprawdę nie informuje, ale nie wiem jeszcze o czym to dokładnie będzie, więc nie będę rzucać słów na wiatr i napiszę coś trochę bardziej ogólnikowego.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania :D
No i oczywiście nie obrażę się za komentarze ;)

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 8 - Pierwszy dzień na wyjeździe

W szkole...


       Axel obudził się wczesnym rankiem. Popatrzył chwilę w sufit, po czym spojrzał na zegarek. 6:15. Śniadanie miało być o 9:00. Trener stwierdził, że po wczorajszej podróży, trochę dłuższy wypoczynek dobrze im zrobi. Ponownie przeniósł wzrok na sufit, gdy nagle sobie o czymś przypomniał. Obrócił głowę w bok i spojrzał na jedno z pozostałych dwóch łóżek w pokoju mając nadzieję, że dostrzeże pod kołdrą znajomą sylwetkę. Posłanie było jednak nienaruszone. Chłopak zastanowił się nad zaistniałą sytuacją.
- Co się dzieje? Przecież już dawno powinien tu być!
       Poruszył się niespokojnie na łóżku, gdy nagle usłyszał niedaleko siebie głos:
- Wiedzę, że ty też już się obudziłeś.
       Blaze usiadł i spojrzał na Juda, który również już nie spał. W odpowiedzi na jego pytanie skinął głową i powiedział:
- Martwię się o niego. Powinien był już tutaj dotrzeć.
- Tak, też nad tym myślałem. Zastanawiałem się nawet czy po niego nie iść, ale to mija się z celem. Nie wiemy nawet, gdzie on jest.
       Axel w odpowiedzi pokiwał głową. Musiał przyznać, że słowa przyjaciela brzmiały przekonująco.
- To co robimy?
- Nie wiem - przyznał Jude. - Ale skoro i tak nie możemy spać, to moglibyśmy pójść na boisko trochę potrenować.
- To całkiem niezły pomysł - przyznał Axel.
- W porządku. W takim razie idę się umyć, ok?
- Jasne, nie ma sprawy. Ja pójdę po tobie.
       Sharp skinął głową, po czym udał się do łazienki. Blaze w tym czasie wstał i rozpakował walizkę, przy okazji wyjmując czyste ubrania. Wczoraj nie zdąrzył się rozpakować, więc postanowił to zrobić w tej chwili. Kiedy już wszystko przygotował, usiadł na łóżku i wpatrywał się w ścianę naprzeciwko. Nagle usłyszał dobiegający z dworu znajomy krzyk. Zamarł na chwilę, po czym wstał i podszedł do okna. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. W tej samej chwili Jude wyszedł z łazienki, a widząc ze przyjaciel stoi wpatrzony w krajobraz za oknem zapytał:
- Co jest?
- Musimy się pospieszyć - odpowiedział blondyn, odwracając się do przyjaciela z uśmiechem.
- Dlaczego? - zapytał nic nie rozumiejąc drugi chłopak.
- Są na boisku - odpowiedział Axel, po czym zgarnął ciuchy i wszedł do łazienki.
       Nie zauważył uśmiechu, który pojawił się na twarzy Sharpa...

***

Kilka metrów i minut wcześniej...


- Mark! Jesteśmy już prawie na miejscu - powiedział Fubuki.
- Nareszcie! - krzyknął rozradowany chłopak.
       Droga do szkoły trochę im się wydłużyła, gdy Mark spadł z deski i sturlał się po dalszym zboczu góry. Starali się dotrzeć na miejsce jak najszybciej, jednak niektóre drogi były tak zasypane śniegiem, że nie dało się nimi przejść i musieli robić olbrzymie koła. Kiedy zapadł zmrok nie przebyli jeszcze nawet połowy drogi. Ale nie zamierzali się poddać. Szli więc przez całą noc, aż w  końcu nad samym ranem byli już blisko celu. Mimo, że los jakoś się do nich w tej misji nie uśmiechał, na ich twarzach widać było radość. Trudno się temu dziwić. Spotkali się po długim czasie i mogli spędzić ze sobą ponownie czas. Parę przeciwności, nie zniszczy ich wyśmienitych nastrojów.
       Po kilku kolejnych minutach marszu, drzewa się przerzedziły i chłopcy wyszli na wolną przestrzeń. Byli na miejscu.
- Nareszcie! - krzyknął Mark i opadł zmęczony na ziemię. - Trochę czasu nam to zajęło, prawda?
- Yhy... - odpowiedział Fubuki uśmiechając się do przyjaciela i mrużąc oczy.
- Aaaa...! Ale jestem padnięty! - krzyknął bramkarz wyciągając ręce do góry, po czym położył się na ziemi.
       Wpatrywał się chwilę w górę, a chwilę później powiedział poważnym tonem:
- Niebo jest tutaj takie czyste i jasne. Nic go nie przesłania.
- Mhm... - potwierdził Fubuki rozciągając się na ziemi obok przyjaciela. On również spoważniał.
- Kiedyś zawsze gdy patrzyłem w niebo, myślałem o moim dziadku. Teraz, mimo iż wiem, że żyje, wciąż o nim myślę.
- Rozumiem - powiedział szarooki. - Gdy patrzę w niebo, zawsze myślę o rodzicach i bracie. Myślę, że dopingują mnie gdzieś tam z góry.
       Mark skinął głową ze zrozumieniem. Leżeli tak przez chwilę w ciszy, każdy z nich pogrążony we własnych myślach. Nagle Mark zerwał się z ziemi jak oparzony. Fubuki spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- W porządku! - krzyknął Evans. - Chodźmy trenować!
       Szarooki wpatrywał się przez chwilę w przyjaciela, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak. Chodźmy - powiedział mrużąc oczy.
       Pobiegli więc razem i gdy byli już na boisku, zaczęli trenować...

***

W tym czasie, w jednym z pokoi...

       Silvia obudziła się wczesnym rankiem. Przetarła oczy i spojrzała na zegarek. Godzina 6:00. Zastanawiała się, czy Mark już wrócił. Dręczyła ją też myśl o tym, gdzie może przebywać Fubuki. Nie było go wczoraj na kolacji. Miała dziwne przeczucie, że to on mógł być tą osobą, z którą udał się Mark. No bo w przypadku kogo innego, kapitan zdecydowałby się na tak długą podróż?
       Dziewczyna wstała z łóżka i poszła do łazienki się umyć. Kiedy wyszła, rozejrzała się po pokoju. Yuri i Nelly spały spokojnie. Silvia zastanawiała się przez chwilę, czy ich nie obudzić, ale zrezygnowała z tego pomysłu.
- Niech śpią. Przed nami długi dzień. - pomyślała.
       Wyjęła z szafy ciepłą kurtkę, po czym założyła ją na siebie i wyszła na korytarz. Udała się schodami w dół, w kierunku wyjścia. Chciała się przejść. W momencie, gdy przekroczyła próg szkoły, zimne powietrze zapiekło jej policzki. Opatuliła się mocniej kurtką i ruszyła wolnym krokiem w kierunku boiska. Gdy była już niedaleko, usłyszała znajomy krzyk. Ze zdziwienia przystanęła na chwilę, jednak już po sekundzie pobiegła najszybciej jak umiała w kierunku, z którego dochodził dźwięk.
       Kiedy była już na miejscu zatrzymała się nagle, po czym na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Mark! - krzyknęła.
       Dwóch chłopców, którzy właśnie trenowali, odwróciło się w jej stronę.
- Silvia! - krzyknął bramkarz.
       Dziewczyna szybko zeszła po schodach i stanęła przy bramce. Z jej twarzy nie schodził uśmiech.
- Mark. Fubuki. Gdzie wczoraj byliście? Martwiliśmy się o was.
- Wiem, przepraszam - odpowiedział Evans z zakłopotanym uśmiechem, drapiąc się po głowie. - Mieliśmy mały problem z dotarciem na miejsce.
- Tak właśnie myśleliśmy - usłyszeli kolejny głos.
       Wszyscy troje spojrzeli w górę, ku budynkowi szkoły.
- Axel! Jude! - krzyknął podniecony Mark. - Wy też już wstaliście?
- Nie mogliśmy spać, wiedząc, że cię nie ma. A ty jak widzę już trenujesz - powiedział Axel, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak. Chcę być coraz lepszy - odpowiedział radośnie bramkarz.
- Możemy się przyłączyć? - zapytał Jude. - My też mamy bzika na punkcie piłki nożnej.
- Pewnie! - krzyknął podekscytowany bramkarz.
       Sharp i Blaze dołączyli więc do treningu. Silvia usiadła w tym czasie na ławce i obserwowała ich. Patrzyła na ich roześmiane twarze i pomyślała, że piłka nożna, to naprawdę wspaniała rzecz...

***

Dwie godziny później...

       Nathan obudził się i przetarł oczy. Przeciągnął się, westchnął i w końcu zdecydował się wstać z łóżka. Spojrzał na zegarek. Była już 8:00. Szybko się umył i ubrał, po czym obudził swoich wspólokatorów, Zicco oraz Dakotę. Chłopcy szybko się ubrali i rozmawiając zeszli na śniadanie. Bardzo się zdziwili, gdy na dole zastali jedzących już Marka, Axela, Jude'a, Fubukiego i towarzyszącą piłkarzom Silvię.
- Fubuki! - krzyknął rozradowany niebieskowłosy.
- Miło znów cię widzieć Nathan - odpowiedział zawodnik z uśmiechem.
- Co to za krzyki? - dobiegł ich ze schodów ostry i niezadowolony głos.
- Fajnie znów cię spotkać Kevin - powiedział Fubuki z uśmiechem na ustach.
       Różowowłosy, gdy tylko zszedł do jadalni zatrzymał się raptownie, a potem z radością powiedział:
- Fubuki...
       Po tych słowach podszedł do przyjaciela i przybił z nim piątkę.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z uśmiechem.
- Mhm... - potwierdził chłopak kiwając głową.
       W tym samym czasie dwóch innych zawodników Liceum Raimona stało przy schodach i wpatrywało się z otwartymi ustami w szarookiego piłkarza.
- N-nie wierzę... - wyszeptał Sharus.
- Czy to jest Fubuki Shirou? - zapytał niedowierzając Mikael.
       Mark, zauważył chłopców i spojrzał na nich ze zdziwieniem.
- Czemu tam stoicie? - zapytał ze zdziwieniem. - Chodźcie do nas.
       Więc podeszli. Choć lepszym określeniem byłoby tutaj słowo, wbiegli, wlecieli czy wpadli. Byli tak szybcy, że nikt nawet nie zdąrzył zauważyć, kiedy znaleźli się przy kapitanie drużyny Hokkaido.
- Ty... Ty jesteś Fubuki Shirou prawda? - zapytał podescytowany Sharus.
- Eee... Tak, to ja - odparł chłopak.
- Pokażesz mi twoje techniki obronne? - poprosił żałośnie białowłosy.
- A mnie swoje ataki? - do próśb dołączył się Mikael.
- Jasne. Nie ma problemu - odpowiedział Fubuki z uśmiechem.
- Super! - krzyknęli jednocześnie.
- Ja będę pierwszy! - stwierdził Mikael.
- Nieprawda, ja! - zaczął się z nim wykłócać Sharus.
- Ja!
- Nie! Ja!
       Fubuki widząc przekomażanki chłopców zaśmiał się i powiedział:
- Ej, chłopaki, nie denerwujcie się. Jak zagramy mecz, to będziecie mogli je poobserwować.
- OK! - odkrzyknęli zgodnie.
       Usiedli przy stole i pogrążyli się w rozmowie. Dołączyli do nich pozostali, którzy do tej pory, tylko się temu ze śmiechem przyglądali. Niedługo potem, do całej ekipy dołączyli Jack, Vector oraz wszyscy członkowie zespołu piłkarskiego Hokkaido. Kiedy już wszyscy zjedli i się napili, Mark gwałtownie wstał z miejsca i krzyknął tak głośno, że musiała go słyszeć cała szkoła:
- Ok! Zagrajmy w piłkę...

***

Niedługo potem na boisku...


- Wszyscy! Wygrajmy ten mecz! - krzyknął Mark z pozycji na bramce.
- TAK! - odpowiedziło mu dziesięć zgodnych głosów.
       Wszyscy zajęli już swoje pozycje. Napastnikami byli Axel z numerem 10 i Dakota z numerem 11. Pomocnikami byli Jude z numerem 9, Kevin z numerem 8, Mikael z numerem 7 oraz Zicco z numerem 6. Obrońcami byli Vector z numerem 5, Nathan z numerem 4, Jack z numerem 3 i Sharus z numerem 2. Bramkarzem był Mark.
       W przeciwnej drużynie Fubuki był napastnikiem. Rozbrzmiał gwizdek i gra się rozpoczęła. Jako pierwsze, piłkę miało Liceum Raimona.
       Rozpoczynał Axel. Podał piłkę Dakocie i napastnicy oraz pomocnicy ruszyli na bramkę przeciwnika. Przed Indianinem pojawił się zawodnik z numerem 6. Spróbował zabrać chłopakowi piłkę, jednak ten, w porę zdążył podać do Kevina. Różowowłosy szybko biegł na bramkę, gdy nagle tuż przed nim pojawił się jeden z obrońców i odebrał mu piłkę wślizgiem, po czym podał ją do zawodnika z numerem 9. Chłopak szybko przeszedł na drugą stronę boiska i ominął obrońców. Gdy na drodze stanął mu Nathan, podał piłkę Fubukiemu, który wyminął obrońców i oddał strzał na bramkę.
- Wilcza legenda!
       Mark patrzył na strzał z podziwem. Był silniejszy niż ostatnim razem. Ale musiał to zatrzymać.
- Pięść Sprawiedliwości!
       Piłka przez chwile mocno napierała na rękę bramkarza. Evans spiął wszystkie mięśnie.
- Nie strzelisz mi. Nie tym razem.
       Po chwili ku jego radości, piłka poszybowała na drugą stronę boiska trafiając do Zicco. Chłopak w całkiem szybkim tempie napierał naprzód. Nagle tuż przed nim, pojawił zawodnik przeciwnej drużyny. Podał piłkę biegnącemu obok Mikaelowi, a gdy wyminął przeciwnika otrzymał ją z powrotem.
- Axel! - krzyknął. - Strzelaj!
       Po tych słowach kopnął piłkę wysoko w górę. Jeden z zawodników wyskoczył by ją przechwycić w powietrzu, jednak w tym samym momencie piłka zmieniła swoją trajektorię i spadła w dół, prosto ku płomiennemu napastnikowi. Chłopak szybko wyskoczył w górę i wykonał strzał.
- Prawdziwe Ogniste Tornado!
       Bramkarz wykorzystał swoją technikę: "Lodowe uderzenie", ale ta technika nie była wstanie zatrzymać potężnego strzału ace napastnika Raimona. Axel wylądował na ziemi i spojrzał do tyłu. Patrzył na niego Fubuki. Płomienny chłopak skinął lekko głową, na co napastnik przeciwnej drużyny, zareagował podobnie. Zmierzyli się uważnymi spojrzeniami i uśmiechnęli się do siebie. Miło było znów razem grać.
- Chłopaki! - krzyknął Mark. - Dalej! Bawmy się grając!
       Wszyscy popatrzyli na niego z uśmiechami. Postanowili dać z siebie wszystko, by móc potem wspominać ten mecz...

***

Około godzinę później...


       Właśnie rozbrzmiał gwizdek kończący mecz. Wynik końcowy to 4:1 z przewagą Raimona. Zmęczeni chłopcy zeszli właśnie z boiska.
- To był dobry mecz - stwierdził Jude.
- Tak! Dawno nie bawiłem się tak dobrze - odpowiedział Mark.
       Gdy te słowa dotarły do uszu Fubukiego, chłopak zamarł i nagle jego oczy zaświeciły radośnie.
- Ej, Mark... - zagadnął.
- Tak?
- Masz ochotę zatrzymać mój nowy strzał?
- No jasne! - krzyknął podekscytowany bramkarz, a oczy mu zalśniły z podniecenia.
       Gdy napastnik to zobaczył, uśmiechnął się radośnie do przyjaciela, po czym zwrócił się do trzech członków drużyny Raimona.
- Axel, Jude, Nathan. Zróbmy to.
       Mark spojrzał zaskoczony na przyjaciół. Nie rozumiał, co tutaj się działo.
       W tym samym czasie trzej wymienieni wyżej zawodnicy patrzyli na Fubukiego ze zdumieniem.
- Jesteś pewien? - zapytał Nathan.
- Oczywiście. Mark tutaj jest, a obiecaliśmy sobie przecież, że będzie pierwszym.
       Trzej chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie. W końcu jednak na ich twarzach pojawiły się uśmiechy i skinęli sobie nawzajem głowami. Odwrócili się w kierunku Fubukiego, po czym Jude powiedział:
- W porządku. Zróbmy to...

W następnym rozdziale...

Nie jestem pewien, co tu się dzieje. Fubuki chce mi pokazać swoją nową technikę. Ale wygląda na to, że nie wykonuje jej sam. Hmmm... To może być mocne. Ale niech sobie nie myślą. Zatrzymam wszystko, co dla mnie przygotowali.


-----------------------------------------------

Gomen, gomen, gomen!
Wiem, rozdziału dawno nie było. Błagam was o wybaczenie. Niedawno się za niego zabrałam i pisałam go powoli, ale wydaje mi się, że nie jest chaotyczny i jest napisany z sensem. Ponadto cieszę się, bo wydaje mi się, że w miarę wczułam się w bohaterów i te dialogi są takie... hmmm... ichnie.
Pisałam to na spokojnie i bez stresu i mam nadzieję, że są tego wyniki.
Wiem, że mecz nie jest opisany dokładnie i może trochę powiewa nudą, ale dopiero zaczynam. Nie chciałam opisywać całego, bo to by was tylko znudziło, a nie wnosi to nic ważnego do fabuły. Po prostu taki trening dla mnie w opisywaniu meczy. Ważniejsze spotkania, będę opisywać dokładniej, a przynajmniej się postaram.
Ok. Narazie tyle. Do napisania, mam nadzieję naprawdę niedługo.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 7 - W drodze

Na środku drogi...


       Dwaj chłopcy wpatrywali się w tył odjeżdżającego autokaru. Przez chwilę jeszcze się w niego wpatrywali, jednak już po chwili zniknął za zakrętem, a zaraz za nim ciemny ślad spalin. Zrobiło się cicho i pusto. Śnieg leżał odgarnięty z drogi. A on wciąż wpatrywali się w drogę w miejscu, gdzie zniknął im z oczu pojazd.
       W końcu Mark się otrząsnął i spojrzał na przyjaciela z uśmiechem.
- To, co. Idziemy?
- Jasne - odparł tamten i uśmiechnął się.

***

 

Coś około dziesięć minut wcześniej...


- Fubuki!
       Mark patrzył na chłopaka roziskrzonymi oczami. Z jego twarzy nie znikał uśmiech.
- Trenerze, czy nasz obóz będzie w szkole Fubukiego? - zapytał bramkarz, odwracając się do mężczyzny.
- Nie mylisz się Mark. Kiedy szukałem miejsca, akurat dzwonił do mnie dyrektor, z pytaniem, czy nie zachcielibyśmy przyjechać i rozegrać przyjaznego meczu. Zapytałem go więc, a on uznał, że to świetny pomysł, żebyśmy przyjechali tutaj na trochę.
- Ale ekstra!
       Z twarzy piłkarza, wciąż nie znikało podniecenie. Po chwili ruszył ku drzwiom busa, krzycząc po drodze:
- Na co więc jeszcze czekamy? Pospieszmy się! Chcę rozegrać ten mecz.
- Zwolnij Mark - upomniał trener.
       Chłopak zatrzymał się z poślizgiem i spojrzał pytająco na trenera.
- Mecz gramy jutro.
- Co? - zapytał go Evans, a na jego twarzy pojawił się wyraz zawodu. - To nie jest fajne.
       Fubuki tylko zmrużył oczy w uśmiechu.
       Mark jednak szybko się otrząsną i jego twarz ponownie rozpogodził uśmiech.
- Ale i tak powinniśmy już jechać. Im szybciej będziemy na miejscu, tym dłużej będziemy mogli potrenować. Fubuki, jedziesz z nami?
- Dzięki Mark, ale nie skorzystam.
- Jak to? - spytał zdziwiony bramkarz.
- Przyszedłem tutaj na piechotę, więc tak też wrócę.
- CO!? - wykrzyknął zdziwiony Evans otwierając szeroko buzię. - Na piechotę? Taki kawał?
- Trochę przy okazji trenuję - odparł z uśmiechem białowłosy.
       Markowi zaświeciły się oczy. Podbiegł do kolegi i zapytał:
- Mogę iść z tobą?
       Fubuki spojrzał na niego zdziwiony, jednak widząc radość na jego twarzy sam poweselał. Nie mógł mu odmówić.
- Nie ma problemu.
- Trenerze, mogę?
       Mężczyzna spojrzał na zawodnika i zamyślił się na chwilę. Po kilku sekundach odpowiedział:
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań.
- Super!

***

 

Wracamy do teraźniejszości...


       Chłopcy przedzierali się przez śnieg sięgający im kostek. W pewnym momencie, Evansowi wpadła do buta odrobina białego puchu.
- Łeee... Dlaczego to musi byś takie mokre i zimne? - zapytał krzywiąc się przy tym i marszcząc zabawnie nos.
- Wiesz, może to dlatego, że to jest śnieg - odparł rozbawiony Fubuki.
       Mark w odpowiedzi tylko machnął ręką, a Fubuki się zaśmiał. Po chwili przybrał jednak poważny wyraz twarzy i zadał pytanie, które dręczyło go odkąd tylko zobaczył twarz przyjaciela.
- Mark, dlaczego tu jesteś?
- To znaczy? - zapytał bramkarz, a jego twarz przybrała poważny wyraz.
- Chodzi mi o to, że... Wróciłeś. Miałeś zostać w Afryce i uczyć się od dziadka. A jednak, jesteś tutaj. Dlaczego?
       Teraz już nie szli przed siebie. Stali w miejscu, pod rozłożystą sosną. Wiatr lekko owiewał ich twarze i podrywał z ziemi pojedyncze płatki śniegu. Mark spojrzał na Fubukiego. Przez chwilę milczał, w końcu jednak powiedział:
- Gdy grałem w Afryce, miałem wrażenie, jakby nie była to prawdziwa gra. Nie moje gra. To była piłka mojego dziadka. Tak długo się nią wzorowałem. Tak długo szedłem jego śladami. Tam jednak, czegoś mi brakowało. To była inna gra - powiedział patrząc na piłkę w ręce przyjaciela. - Gdy tam grałem, zdałem sobie sprawę, jak bardzo moja piłka różni się od tej, mojego dziadka. Dostosowałem jego piłkę do siebie. Stworzyłem z niej, coś zupełnie innego. Dziadek wiele mnie nauczył w ciągu mojego wyjazdu. Jego treningi mnie rozwinęły i to bardziej, niż myślałem, że jestem w stanie się rozwinąć. Ale jednak... Coś cały czas było nie tak. Zdałem sobie sprawę z tego, że chcę wrócić do własnej gry. Do własnego stylu. A moja piłka została tutaj.
       Przez chwilę panowała cisza. Nawet wiatr zamilkł, jakby chcąc zachować te słowa, by później móc roznieść je dalej. Ciszę jako pierwszy przerwał białowłosy.
- Cieszę się, że wróciłeś Mark. Chciałem znów zagrać z tobą w piłkę.
- Ja z tobą również - odpowiedział z uśmiechem bramkarz.
       Fubuki odpowiedział mu tym samym. Ruszyli w dalszą drogę w ciszy, którą ponownie przerwał napastnik.
- Pomyśl w jakim wszyscy będą szoku, kiedy zobaczą cię w Turnieju Strefy Footballu. Wszyscy są przekonani, że wyjechałeś i już nie wrócisz.
- W takim razie czeka ich spora niespodzianka. Ja tutaj jestem. I zamierzam wygrać razem z moją drużyną.
- Nie ma tak dobrze. My też startujemy w tym roku w eliminacjach. Zrobimy wszystko, żeby dostać się do finałów. A tam mamy zamiar was pokonać.
- Chyba w snaaaaaaaaaa... - Evans nie dokończył, gdyż właśnie, źle postawił stopę, a ta ześlizgnęła się ze śliskiej powierzchni i bramkarz zjechał na tyłku z górki, wpadając na dole w zaspę.
- Mark! - krzyknął Fubuki i zbiegł do przyjaciela. Evans leżał na ziemi z głową w śniegu. - Nic ci nie jest? - zapytał pomagając mu wstać.
- Tak wszystko ok - odpowiedział uśmiechając się. - Pospieszmy się. Chcemy tam w końcu dojść przed zmrokiem, a ja nie zamierzam ominąć szansy zmierzenia się z tobą. Nie strzelisz mi.
- Jeśli wciąż się rozwijasz tak, jak ostatnim razem, to możesz mieć rację - odparł białowłosy z uśmiechem.
       Tak więc ruszyli we dwóch przed siebie. Wprost do szkoły, gdzie miał się odbyć obóz piłkarski...

***

 

Tymczasem w autokarze...


       Jak na szkolny bus z drużyną piłkarską, było tutaj wyjątkowo cicho. Wszyscy jeszcze spali. Jedynie kierowca wciąż był przytomny. Nawet trenera zmorzył sen i teraz siedział na przednim siedzeniu cicho pochrapując.
       W tej właśnie ciszy obudziła się Silvia. Powoli otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się. Było jej ciepło i wygodnie, choć na pewno spałoby się jej lepiej we własnym łóżku. Chciała wstać i przejść się po autokarze, by rozprostować nogi i sprawdzić, czy jest jedyną, która nie śpi. Nie siedziała jednak przy wyjściu, a przy oknie. Miejsce obok zajmowała Nelly, która chwilowo smacznie drzemała. Silvia nie chciała jej budzić, więc tylko westchnęła i spojrzała w okno. Ze zdziwieniem wpatrywała się w śnieg za oknem.
- Śnieg? O tej porze roku? Przecież to jest możliwe tylko...
- Nie wierzę! - krzyknęła na głos.
       Dziewczyna szybko wstała z siedzenia i przeszła obok Nelly i stanęła w przejściu. Przeszła kawałek i stanęła koło mężczyzny.
- Trenerze...
- Tak Silvio? - zapytał budząc się i przecierając oczy.
- Czy nasz obóz odbędzie się w szkole Fubukiego?
- U Fubukiego? - zapytał Kevin z końca autobusu.
       Dziewczyna ze zdumieniem odwróciła się w kierunku drużyny. Nikt już nie spał. Jej nagły krzyk zbudził wszystkich. Menadżerka poczuła jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Zawstydziła się tego, że zareagowała tak gwałtownie. W tej chwili jednak nikt się tym nie przejmował. Wszyscy wpatrywali się w skupieniu w trenera. Mężczyzna powiódł po nich wzrokiem, po czym odpowiedział:
- Panna Woods się nie myli. Odwiedzimy drużynę Fubukiego i spędzimy w ich szkole cały tydzień.
       Wszyscy patrzyli na trenera z niedowierzaniem, ale po chwili na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Popatrzyli po sobie z radością. W całym autokarze natychmiast rozgorzały rozmowy.
       Jude spojrzał na Axela z uśmiechem. Blaze odpowiedział mu tym samym. Nagle Sharp zorientował się, że pośród tych wszystkich głosów, nie słyszy tylko jednego. Odwrócił się w stronę przejścia mając zamiar obudzić Marka, gdy nagle zamarł. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem niepokój. Wstał nagle z miejsca i podbiegł do trenera.
- Proszę pana. Mark zniknął.
       Zapadła nagła cisza. Nikt nie powiedział ani słowa, przez kilka kolejnych sekund. Wszyscy wpatrywali się tylko w mężczyznę. Pierwszym, który przerwał to milczenie był Nathan.
- Ale przecież on nie mógł tak po prostu zniknąć. Na pewno gdzieś tutaj jest, tylko zasnął i teraz nas nie słyszy.
- Nie Nathan. Marka rzeczywiście tu nie ma.
- Jak to? - zapytali wszyscy ze zdziwieniem.
- W czasie gdy spaliście, mieliśmy krótki postój. Spotkaliśmy pewnego ucznia i Marka bardzo chciał z nim iść, więc mu na to pozwoliłem. Nie martwcie się o niego. Przybędzie na miejsce niedługo po nas.
       Po tych słowach mężczyzna zamilkł i usiadł na swoim miejscu. Jego wypowiedź sprawiła, że wszyscy się uspokoili. Ale i tak dziwili się temu, co się wydarzyło.
       Jude usiadł, po czym odwrócił się i spojrzał porozumiewawczo na Axela. Chłopak tylko skinął mu głową, po czym wpatrzył się w krajobraz za oknem. Sharp zrozumiał. Miał się nie martwić. Mark na pewno będzie cały. On również po chwili spojrzał w bok podziwiając zaśnieżone lasy. Był ciekaw, co też Evans robił w tej chwili...

***

W tym czasie głęboko w środku lasu...


- Jesteś pewien, że dobrze idziemy? - zapytał brązowowłosy chłopak idąc za przyjacielem i rozglądając się na boki.
- No jasne. Chodziłem już tędy setki razy.
- Skoro tak twier... - przerwał w pół słowa, gdy poleciał głową w śnieg. - Auć!
- Mark! - krzyknął białowłosy podbiegając do bramkarza. - Jesteś cały?
- Tak myślę.
- Co się stało?
- Potknąłem się chyba o jakiś wystający korzeń - jęknął chłopak.
       Fubuki spojrzał na niego z politowaniem.
- Oj Mark, Mark. Masz dzisiaj jakiś specyficzny dzień robienia sobie krzywdy. Najpierw ześlizgnąłeś się z górki, potem wpadłeś w krzaki, następnie wpadłeś na drzewo i cały się pokaleczyłeś igłami, a teraz to.
- Zamiast mi to wypominać mógłbyś pomóc, wiesz? - powiedział Mark, rzucając koledze żartobliwy uśmiech.
- Ok. No to wstawaj - powiedział Shirou podając rękę Evansowi, który uchwycił ją pewnie i stanął w pionie.
       Nie trwało to jednak długo. Już po kilku następnych krokach znów leżał na ziemi.
- Mark!
- To nie moja wina!
       Białowłosy tylko się uśmiechnął. Po chwili przybrał poważny wyraz twarzy i zaczął się nas czymś dogłębnie zastanawiać.
- O co chodzi? - zapytał Mark.
- Myślę jak cię przetransportować do szkoły, byś nie wyrządził sobie większej krzywdy.
- Oj tam, bez przesady. Nie jest jeszcze tak źle.
- Jeszcze - odparł z uśmiechem Fubuki. - Chodź. Mam pomysł.
       Po tych słowach poprowadził Evans w zupełnie innym kierunku niż wcześniej.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaciekawiony bramkarz.
- Zaraz zobaczysz.
       Szli tak przez dobre kilkanaście minut. W końcu stanęli na wysokim wzgórzu, z którego rozciągał się widok na najbliższą okolicę.
- O jacie! Ale tu pięknie!
- Mhm...
- Co teraz? - zapytał zaciekawiony Mark.
- Teraz? Zjedziemy do szkoły.
       Mówiąc to, chłopka podszedł do wysokiego drzewa i wyciągnął zza niego dwie deski snowboardowe.
- WOW!
- Trzymaj - powiedział Fubuki dając jedną z desek Markowi. - Na wszelki wypadek zawsze trzymam tu dwie.
       Białowłosy szybko się oporządził ze sprzętem. Markowi nie poszło to tak sprawnie, ale i tak uwinął się w miarę szybko. Stanęli na zboczu. Wiatr dął im w plecy. Słońce powoli znikało za horyzontem.
- Gotowy? - zapytał Fubuki.
- Ale ty pamiętasz, że ja za dobrze nie umiem jeździć i mogę się po drodze wywalić?
- Wtedy się sturlasz. I tak będziemy szybciej niż na piechotę.
- W takim razie jestem gotowy - odpowiedział Mark z szerokim uśmiechem na ustach. - Jedziemy...

***

W szkole w Hokkaido...


       Drużyna piłkarska właśnie dojeżdżała na miejsce. Wrzawa się podniosła. Wszyscy prowadzili jeszcze bardziej zażarte dyskusje niż wcześniej. Wielu zawodników wyglądało przez okna. Jednym z nich był Kevin. Z niecierpliwością wypatrywał chwili, gdy znów spotka się z Fubukim. Nie tylko on był tym faktem podekscytowany. Nathan również pragnął ponownie spotkać się z przyjacielem. Szczególnie, że teraz, gdy Mark wrócił, mogli mu pokazać to, nad czym tak długo pracowali.
       Kolejnymi, wyjątkowo rozradowanymi osobami, byli Mikael o Sharus. Obaj nie mogli się doczekać chwili, gdy poznają wielkiego Fubuki Shirou, napastnika i obrońcę Inazumy Japan. Był świetnym zawodnikiem i obaj podziwiali jego umiejętności.
       W końcu dotarli na miejsce. Gdy tylko autokar się zatrzymał wszyscy czterej wymienieni powyżej chłopcy wypadli na zewnątrz, przepychając się wzajemnie. Zakończyło się to tym, że wszyscy wylądowali na śniegu jeden na drugim.
- Ej! Złaź ze mnie! - wrzeszczał Kevin.
- Ale to ty leżysz na mnie - odpowiedział mu Nathan.
- Ale na mnie też ktoś leży! - dalej wrzeszczał różowowłosy.
- Och, sorki - powiedział Sharus. - Już wstaję.
- No ja myślę. Nie zamierzam tu leżeć przez cały dzień - odpowiedział Dragonfly.
- Kevin! Gnieciesz mi żebra - wrzasnął Mikael.
- To nie moje wina! Jak twój koleżka ze mnie wstanie, to ja przestanę cię przygniatać.
- Sharus! Pospiesz się! - krzyknął z pod nich wszystkich Nathan.
       Po kilku minutach przekrzykiwania się i wyplątywania, wszyscy wreszcie stali na śniegu. Pozostała część drużyny zdążyła już wyjść z busa i przez cały ten czas, przyglądała im się z rozbawieniem.
       Niedługo później pojawili się członkowie zespołu szkoły Hokkaido. Nasi wcześniej wymienieni krzykacze, patrzyli uważnie na członków zespołów, szukając tej jednej, charakterstycznej twarzy i szarej czupryny.
- Gdzie jest Fubuki? - zapytał Nathan.
- Ach, poszedł gdzieś z samego rana. Powinien wrócić przed wieczorem.
       Chłopcy spojrzeli po sobie z markotnymi minami. Żałowali, że go tu nie ma. Liczyli na to, że będzie na nich czekał.
- Chodźcie - odezwał się jeden z zawodników. - Zaczyna się robić chłodno, a nie powinniście się rozchorować. Zaczekamy na niego w środku.
       Wszyscy więc podążyli w kierunku szkoły. Zostały im przydzielone trzyosobowe pokoje, w których mogli się rozlokować. Kevin poszedł razem z Mikaelem i Sharusem, Nathan z Zicco i Dakotą. Jack dzielił pokój z Vectorem, natomiast Jude i Axel zajęli ostatnie z wolnych pomieszczeń. Jedno łóżko pozostawało wolne. Obydwaj spojrzeli na nie z niepokojem. Zabrali rzeczy Evansa z autokaru i położyli przy jego posłaniu. Ale Marka nie było. Popatrzyli niespokojne w okno, mając nadzieję, że zobaczą go jak wyłania się ze śmiechem z lasu. Ale nic takiego nie nastąpiło. Czekali więc, rozmawiając, na powrót przyjaciela. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że zobaczą go dopiero następnego ranka...

W następnym rozdziale...

Nareszcie! Jesteśmy na obozie. Wczoraj z Fubukim mieliśmy mały problem z dotarciem na miejsce, ale to nic. Kto by się tym przejmował w obliczu dzisiejszego dnia? Gramy mecz z Fubukim. Już od dawna na to czekałem!

-------------------------------------------------------------------------------

Ok. Wiem, rozdział nie zachwyca. Chyba muszę przysiąść i znów zacząć oglądać Inazumę, bo jakoś nie mogę się wczuć w charaktery postaci. No, ale cóż. Mogło być gorzej. Zawsze mogłam zrobić z Fubukiego, seryjnego mordercę, który zabił Marka :P Hehe...
UWAGA! WAŻNE!
Mam problem z dodaniem zakładek, dlatego potrzebuję pomocy. "Zatrudniłabym" jedną osobę jednorazowo, by mi to dodała. To dla mnie bardzo ważne. Jeśli ktoś byłby skłonny mi pomóc niech napisze w komentarzu i wtedy się dogadamy.
DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ!
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Czekam na wasze opinie.
Pozdrawiam :D